special for you
Jak bawią się londyńskie elity
Zamknięta klatka, a w niej dwa naładowane adrenaliną olbrzymy. Okładają się pięściami, uderzają w krocze i kopią po twarzy. Krew tryska na stoliki widowni. Gdy lekarze wynoszą nieprzytomnego zawodnika, eleganccy goście aż wrzeszczą z zachwytu.Tak się bawią londyńskie elity!
Sobotni wieczór, dzielnica Whitechappel. Centrum konferencyjne Troxy zapełniła cała londyńska śmietanka. Pod wejście co chwilę podjeżdżają drogie auta. Porządnie ubrani mężczyźni pojawiają się w towarzystwie pięknych kobiet, stoliki aż uginają się pod ciężarem butelek alkoholi. Ale nikt nie przyjechał tutaj, żeby tylko napić się whisky. Za chwilę w samym środku hali zacznie się walka na śmierć i życie. Aby to zobaczyć, goście płacą za bilety nawet po 400 funtów.
W mordę i po zabawie
Do klatki wchodzi dwóch dyszących agresją wojowników. Każdy waży ponad sto kilogramów, aż bucha z nich adrenalina. Obaj wytatuowani od stóp do głów, łyse karki, tylko na środku glacy sterczy mały irokez. Słychać trzask zamykających się drzwi. To już koniec żartów. Teraz może wydarzyć się dosłownie wszystko.
Nagle rozlega się wrzask publiczności. - W mordę go, nokaut i po zabawie – drą się w niebogłosy setki ludzi zgromadzonych tuż pod klatką. Dobiegają do nich głośne odgłosy uderzenia pięścią, świst powietrza i charczenie duszącego się zawodnika. Widzowie szaleją, nie przeszkadza im nawet, że na ich stoliki co chwilę tryska pot i krew. Emocje biorą górę. Pomiędzy nimi przeciskają się kelnerzy. Sumiennie dbają o poziom płynów w kieliszkach wstawionych już fanów mocnych wrażeń.
Pierwszy zawodnik pada nieprzytomny po trzech minutach. Natychmiast podbiegają do niego lekarze i sprawdzają, czy daje oznaki życia. Ale widownia nie zwraca na to uwagi. Ktoś wskakuje do klatki i podnosi do góry zwycięzcę, pojawi się szampan, brawa i owacje na stojąco. Po chwili na arenie są już następni zawodnicy. Historia powtarza się tego wieczoru kilkanaście razy.
Cage Rage, bo tak Brytyjczycy nazywają bitwy w klatce, jest połączeniem wszystkich możliwych sztuk walki, w tym jiu-jitsu i vale tudo. Ta ostatnia jest symbolem ulicznych bijatyk i nielegalnych pojedynków, które rządzą się własnymi prawami. Chodzi o zadanie jak największej liczby ciosów, by przeciwnik padł nieprzytomny na deski Tu nie ma żadnych zasad, wszystkie chwyty są dozwolone. Standardem jest kopanie leżącego, bicie poniżej pasa, a nawet łamanie kości czy duszenie. Nierzadko pojedynki kończyły się poważnymi ranami, w przeszłości odnotowano nawet wypadki śmiertelne. Co prawda nad walką czuwa zawodowy sędzia, ale jego rola ogranicza się zazwyczaj do wskazania zwycięzcy.
Jak bandyci
Walki w klatce były do niedawna symbolem nielegalnych rywalizacji zawodników, którzy poza oficjalnym ringiem stawiali czoła mocnym przeciwnikom. W wielu krajach takie akcje są zabronione. W Polsce podobne pojedynki organizują tylko grupy przestępcze. Werbują w swoje szeregi zawodników ze znanych klubów sportowych i oferują im udział we własnych widowiskach. Stoją za tym duże pieniądze, a potem zobowiązania. Opłacani przez gangsterów sportowcy często załatwiają dla nich później różne porachunki.
Pierwszym krajem, który zalegalizował Cage Rage była Brazylia. Oprócz Ameryki Południowej sport ten zawitał do kilku krajów Europy Zachodniej. W tym do Anglii. Tutaj powstała profesjonalna federacja MMA, która organizuje walki w stylu wolnej amerykanki.
Choć w samej klatce zawodnikom wolno robić wszystko, organizatorzy muszą spełnić szereg wymogów, by zorganizować imprezę. Jednym z nich jest obecność co najmniej dwóch doświadczonych ratowników medycznych. Muszą mieć na wyposażeniu pełną aparaturę reanimacyjną i podtrzymującą życie. Mało tego – lokalny szpital musi być powiadomiony o wydarzeniu co najmniej 24 godziny wcześniej.
Zawodnicy również odczuwają wzmożone środki bezpieczeństwa. Przed wejściem do klatki każdy z nich zostaje dokładnie przeszukany. Rewizja osobista ma dać pewność, że nikt nie wniesie ze sobą żadnych niebezpiecznych przedmiotów. Wolno mieć na sobie jedynie szorty i rękawice, ale znacznie mniejsze od bokserskich. Zabezpieczają jedynie nadgarstki przed wybiciem stawów."
Miłość i mordobicie
Zawodnicy przylecieli do Londynu z najodleglejszych zakątków świata. Wielu z nich pochodzi z Ameryki Południowej, nie brakuje też Amerykanów, Włochów czy Anglików. Na widowni zasiadają ich rodziny, matki, żony i narzeczone. Wzdychają do swoich ukochanych i krzyczą z rozpaczy, gdy któryś padnie znokautowany.
Wszystkich wojowników łączy jeden cel – przetrwać dzisiejszy wieczór. - Wchodząc do klatki, mam świadomość, że mogę z niej już nie wyjść – mówi 28-letni Kym Farrid z Manchesteru. Nie pamięta już, od kiedy zaczęła się jego przygoda ze sztukami walki. - Dawno, bardzo dawno temu. Walczyłem jakiś czas na ulicy, potem trafiłem do zawodowego klubu – wspomina. Jego rodzina wie, w jaki sposób zarabia na życie i podobno jest z niego dumna.
Kym nie chce zdradzić, ile pieniędzy dostaje za jeden wieczór mordobicia. Zapewnia, że nie są to małe kwoty, choć nie takie, jakby mógł sobie wymarzyć. - Najważniejsze, że podobam się fanom i wciąż przychodzą na moje walki.
Widownia ani przez chwilę się nie nudziła. - Przyszedłem tutaj z całą paczką znajomych. To już drugi raz, kiedy oglądam walki w klatce – powiedział nam 32-letni Tony z Londynu. - Pierwszym razem przyprowadził mnie kolega. Nie miałem pojęcia, o co chodzi. Ale było fantastycznie – nie kryje emocji.
To dopiero początek
Sobotnie zawody były jedynie rozgrzewką przed największym widowiskiem Cage Rage w Wielkiej Brytanii. Pod koniec września hala Wembley Arena zapełni się tysiącami widzów chcących obejrzeć na własne oczy prawdziwe ludzkie bestie.
Niestety w federacji MMA na próżno dzisiaj szukać polskich nazwisk. - Mieliśmy w swoich szeregach jednego Polaka. Niestety odszedł jakiś czas temu – wspomina Rob Nutley, organizator londyńskich walk. Bardzo liczymy, że znajdzie się szybko jego następca – podsumowuje.