Piekło na własne życzenie
"Vitiaz"- jednostka specjalna Wojsk Wewnętrznych Federacji Rosyjskiej
Prawa do noszenia bordowego beretu rosyjskiej jednostki antyterrorystycznej "Vitiaz" nie dostaje się za darmo. Czy jednak cena, jaką trzeba zapłacić, aby go nosić, nie jest zbyt wysoka? Kilka miesięcy wcześniej, podczas sprawdzianów, zginął jeden z żołnierzy!
Tajny rosyjski poligon, zaimprowizowany "ring". O prawo do noszenia bordowego beretu - symbolu waleczności i odwagi - walczy czterech finalistów z rosyjskiej jednostki antyterrorystycznej "Vitiaz". Wszyscy są wyczerpani, a zmiażdżone nosy utrudniają oddychanie. Nie potrafią już zadać skutecznego ciosu, a na "ringu" muszą wytrwać co najmniej dwanaście minut. Chcąc zyskać na czasie, zaczynają markować uderzenia. Jednak nie pozostaje to niezauważone przez sekundujących mu oficerów. Aby zmusić zawodników do walki, z impetem wkraczają na plac boju, z rozbiegu przewracają ich serią potężnych kopniaków.
W przemoczonych, podartych mundurach, na kolanach kilkakrotnie pokonują piaszczyste wzniesienie.
- Walczcie! - wrzeszczą.
Borys pierwszy podnosi się z ziemi. Krew, sącząca się z rozbitego łuku brwiowego, zalewa oczy. Nie może ich otrzeć, gdyż musi osłaniać twarz przed kolejnymi ciosami kapitana z jednostki "Vitiaz". Ogolony na łyso oficer z zajadłością uderza nie tylko pięściami, ale też łokciem, kolanem i kantem stopy. Celuje w brzuch, splot słoneczny i żebra. W tym czasie inny "rozprawia się" z Andrejem. Już dwukrotnie powalił go na ziemię.
Andrej wodzi już wokół błędnym wzrokiem, ale wie, że w tym pojedynku zdany jest wyłącznie na siebie - nikt go nie wesprze, nikt też nie powstrzyma przeciwnika.
Kilkudziesięciu widzów w milczeniu obserwuje krwawe starcia. Wśród nich można dostrzec oficerów z grupy GRU "Nietoperze", którzy w Afganistanie "polowali" na amerykańskich doradców. Są też zwiadowcy z elitarnego oddziału "Alfa", mistrzowie w cichym zadawaniu śmierci nożem, i snajperzy z jednostki "Wympeł", przeznaczonej do zwalczania ataków terrorystycznych w obiektach nuklearnych. Ale stoją też rodziny walczących.
Albo rzeźnik, albo skazaniec
- Obecność bliskich na tym brutalnym spektaklu ma wymiar psychologiczny - przekonuje płk Sergiej Iwanowicz Lysjuk, twórca i pierwszy dowódca "Vitiaz", jednostki specjalnej Wojsk Wewnętrznych Federacji Rosyjskiej. - Widok matki, siostry lub żony mobilizuje walczących, wyzwala w nich dodatkową siłę.
To właśnie Lysjuk, ze szkoleniowcami "Vitiaz", opracował zasady zdobycia bordowego beretu. W tej elitarnej jednostce poborowy nie otrzymuje go bowiem wraz z mundurem - trzeba go zdobyć podczas specjalnej selekcji, po co najmniej sześciu miesiącach służby w pododdziale i osiągnięciu najwyższych ocen ze strzelania, taktyki i wychowania fizycznego. Przystępujący do egzaminu powinien umieć pokonać strach i zaakceptować ból.
- Antyterrorysta, który chce być skuteczny, powinien sam zadecydować, czy na polu walki jest "rzeźnikiem", czy "skazańcem". Chodzi o odpowiednie ukształtowanie świadomości młodego człowieka, tzw. obniżenie instynktu samozachowawczego pozwalającego mu na... okaleczenie ciała - twierdzi jeden z oficerów jednostki "Vitiaz". Takie "znieczulenie" psychiki sprawi, że w trudnych sytuacjach bojowych będzie można utrzymać organizm w stałej mobilizacji do działania.
- Wtedy nasz "bojec" zaciśnie zęby i będzie walczył nawet gdy tryska krew i pękają kości - przekonuje Lysjuk. Puł-kownik wiele razy był w podobnych sytuacjach podczas bojowych operacji. Brał udział m.in. w oswobodzeniu zakładników w Budionnowsku, Pierwomajsku i Suchumi. Uczestniczył w tajnych akcjach na terenie Górnego Karabahu i współpracował ze sztabem operacyjnym w teatrze na Dubrowce w Moskwie. Już samym wyglądem wzbudza respekt - dwa metry wzrostu, ponad sto kilogramów wagi i potężne dłonie. Te ręce wielokrotnie ratowały mu życie. Na pytanie, ilu zabił ludzi, zamyśla się. Po chwili ucina sprawę lakoniczną refleksją: - Zawsze starałem się tego nie robić.
Bez kropli wody
Żołnierze walczący o bordowy beret mają 25-40 lat. Pochodzą z różnych zakątków Federacji Rosyjskiej. Michaił mieszka w Okułowie (Obwód Nowogrodzki), Fiodor urodził się w Peczorach pod Uralem, a Anatolij w Dubowcach nad Wołgą. Do selekcji zgłosili się na ochotnika. Sami więc zgotowali sobie piekło, a i tak jest ono niczym w porównaniu ze służbą w Czeczeni, gdzie przebywali przed miesiącem, prowadząc bojowe działania. Tam poznali smak wal-ki o przetrwanie. Ich psychika była "gięta" na wszystkie możliwe sposoby. Widzieli śmierć, bezradność i zniszczenie. Zdarzało się, że... płakali. Dla nich zmagania na podmoskiewskim poligonie są walką tylko z własnymi słabościami...
Na starcie stanęło 96 ochotników. Każdy wyposażony w "kałasza", hełm i kuloodporną kamizelkę z dwiema płytami pancernymi, a to ponad jedenaście kilogramów dodatkowego obciążenia. Ruszają pół godziny przed świtem. Instruktorzy od początku 12-kilometrowego marszobiegu narzucają ostre tempo. Kto pozostaje w tyle, wypada z gry. Czterokrotnie forsują rzekę. Niosąc rannego, brną w wodzie sięgającej szyi. Zamoczenie karabinu jest jednoznaczne z powrotem do koszar.
- Na postojach zamiast odpoczynku wykonujemy pompki, aż do utraty tchu - opowiada Aleksej z Woltiewa (Obwód Archangielska). Całą trasę pokonują bez jedzenia i picia.
W przemoczonych, podartych mundurach kilkakrotnie pokonują na kolanach piaszczyste wzniesienie. Schodząc, na zmianę muszą się czołgać lub robić przewroty, po których trudno utrzymać równowagę. Wydaje się, że "zabawie w piaskownicy" nie ma końca. Instruktorzy sypią piaskiem w twarz, przydeptują butem, gdy ktoś zbyt "odstaje" od ziemi.
- W realnym boju nie ma miejsca na chwilę wahania - wyjaśnia kapitan jednostki "Vitiaz", instruktor selekcji. - Ataku trzeba spodziewać się z każdej strony. Nie można lekceważyć przeciwnika, nawet gdy jest prawie martwy. - Kapitan zna przypadek, że terrorysta walczył, pomimo złamanej kości policzkowej i zmiażdżonych genitaliów. Determinacja dodawała mu sił. Tę niewiedzę żołnierz może przypłacić życiem.
Skąpani w płomieniach
Zdobywanie Łysej Góry ostrzeliwanej ślepakami przez dwa karabiny maszynowe jest kolejnym zadaniem uczestników selekcji. Nie byłoby ono uciążliwe, gdyby nie ciągłe ponaglenia instruktorów. Poza tym przemoczone żołnierskie buty mocno dają się we znaki. Maszerują w ciszy, którą przerywają jedynie komendy instruktorów i ciągle powtarzające się słowa: "Wytrzymaj!", "Szybciej!"
Jednak są sytuacje, że "bezduszny oprawca" zmienia się w przyjaciela. Kiedy Leonida idącego na czele kolumny chwyta kurcz nogi, od razu pojawia się przy nim instruktor, który na taką dolegliwość ma sprawdzony patent. Wyjmuje z kieszeni niewielką buteleczkę wypełnioną spirytusem i maczając w nim chirurgiczną igłę, brutalnie nakłuwa chłopakowi zdrętwiałe mięśnie.
Do szczytu dochodzi tylko połowa uczestników. Forsowny marszobieg przez gęsty las eliminuje kolejnych trzydziestu. Do ośrodka szkolenia poligonowego "Vitiaz", znajdującego się pod Moskwą, dociera zaledwie osiemnastu. Są u kresu wytrzymałości: zmęczeni, brudni, sponiewierani. A jeszcze czeka ich tor przeszkód. Rozpoczynają od wspinaczki po wąskiej drabince na drugie piętro budynku, a następnie przechodzą po moście linowym. Marsz skutecznie utrudnia gryzący w oczy, czarny dym i wysokie płomienie wydobywające się z pojemników z napalmem. Wokół strzelają karabiny maszynowe, a niemal pod nogami wybuchają petardy. W warunkach niemal realnego boju pokonują jeszcze piętnaście innych przeszkód, m.in.: ścianę płaczu, tunel, zasieki i tzw. ścieżkę zdrowia, czyli bieg pośród rozhuśtanych opon, których potężne uderzenie powala na ziemię. Wszystko bez chwili wytchnienia. Nic więc dziwnego, że do ostatniej konkurencji - walki na pięści - kwalifikuje się tylko czterech żołnierzy. Właśnie oni dostają bordowe berety.
Kilka miesięcy temu tę próbę jeden z kandydatów przypłacił życiem.