Czy aż tak Was podnieca opowiadanie sobie bajek?
Dobra, rozumiem i wierzę. Pewnie są moi rówieśnicy, ktorzy potrafią wziąć ... no powiedzmy 100kg. Raz. I to wyątkowi. Opowiem Wam coś
Rok temu na WF przyszedł do nas kolo z AWF'u i miał parę z nami zajęć. Między innymi na siłowni. I mówi tak: robimy zawody, kto silniejszy. Najlepszy z Was bierze sztangę, wynik mnożymy x2, dodajemy 10kg i ja to biorę. Oczywiście, debeściakiem byłem ja. Wziąłem ... 65 (a może i 60)kg!!! W porównaniu do Was wygląda to jakbym był popierdółką, ale cóż - wszyscy koledzy, szczęki na ziemi, ten paker się jąka i mówi ... eee, to ja zrobię 110kg, bo 130kg to mój życiowy max.
Klimicie, ten kolo miał max 130kg!!! Wyglądał jak pieprzony apollo, miał dwadzieścia kilka lat, chodził na AWF, jego specjalnością było pakowanie, a Wy mi wciskacie, że macie wyniki jak on???!!!
Moje 65kg zwala wszystkich kumpli z nóg, ale przypuszczam,że nie jest to wynik bogów, bo nie ćwiczę sztangą (dopiero kilka miesięcy). Raczej jadę w rzeźbę i wytrzymałość - moje 23 podciągnięcia brzmią już chyba lepiej :)
Więc tak jak jestem skłonny uwierzyć, że najlepsi z nas wyciskają 100kg, to reszta z Was mnie dziwi?
Podnieca Was takie licytowanie się?