Dobra, słuchajcie, dosyć tego futrowania XD Coś forma się nie robi, czas wziąć się za siebie. Przez jakiś czas ładnie waga spadała, ale od powrotu od rodziców (połowa czerwca) skacze mi jak porąbana, raz nawet 74 kg pokazało, ale chyba jej słoneczko musiało przygrzać. Fakt, że trochę mi znowu zaczęły nerki nawalać (zbiera mi się piasek, rodzinna przypadłość) i jeszcze robię przerwę od anty, więc nagle znowu puchnę przed okresem, do tego w czasie upałów nogi mi puchły tak, że traciłam kostki XD Ale czuję, że stoję w miejscu już zbyt długo. Wrzucam zdjęcia poglądowe, waga pokazała mi dzisiaj 72,7. Jak przyjdzie okres to na pewno spadnie trochę, więc jak zważę się za miesiąc trochę oszukam wyniki, ale nie ma co czekać na okres, bo to będzie kolejna wymówka. Jak mi do 1 sierpnia nie spadnie poniżej 70 kg to jestem cienias :P
Nie wiem, czy będę liczyć. Pewnie powinnam, ale strasznie mi się nie chce. Nastawiam się na głód i będę po prostu pilnować białka. Nie ma szans, żebym z moim apetytem jadła o wiele za mało, o to się nie boję. Bylebym znowu nie robiła tak, że najpierw jem rogala mlecznego z masłem orzechowym, a potem się martwię o
białko, więc dojadam coś białkowego, bo ojojoj spadną mi mięśnie :P Jutro mam ślub koleżanki, więc na pewno pojem i popiję, ale nie czekam z założeniami do niedzieli, bo to ciągłe odkładanie jest bez sensu.
Aha, i nie ważę się przez ten czas. Będzie niespodzianka :D