Co derby, to wyższa wygrana FC Barcelony
Derbów FC Barcelona ma ostatnimi czasy co nie miara. Tydzesień temu musiała stoczyć bój w derbach podniesionych do trzeciej potęgi, czyli Grand Derby, Derbami Hiszpanii, a nawet Europy. Dzisiaj natomiast było już dużo skromniej, bo pojedynek z Espanyolem to 'tylko i wyłącznie' derby stolicy Katalonii. Ranga spotkania może nie była aż tak oszałamiająca jak sprzed siedmiu dni, aczkolwiek ponownie zostaliśmy uszczęśliwieni wygraną, tym razem 4:1.
Początek spotkania nie zapowiadał jednak, iż po końcowym gwizdku sędziego będziemy mogli cieszyć się z tak korzystnego dla nas wyniku. Drużyna Esnayolu w pierwszych minutach prezentowała się bardzo solidnie i była równorzędnym przeciwnikiem dla swojego dużo bardziej utytułowanego ziomka. Jej obrońcy doskonale wiedzieli jak się ustawić i kogo pokryć, aby Lemmens nie musiał się obawiać o zagęszczenie siatki w swojej bramce, natomiast pomocnicy robili co mogli, aby Raul Tamudo powiększył swoje konto bramkowe. Ku uciesze wszystkich przyjezdnych... ta sztuka powiodła się, kiedy to Oleguer wykosił w polu karnym w/w napastnika, a w chwilkę później sam poszkodowany zamienił jedenastkę na bramkę.
"Nie drażnij lwa, bo lew to ja!" zawarczał pod nosem Ronaldinho, wyraźnie zdenerwowany zaistniałą sytuacją. Nadszarpnięta duma, a także zadraśnięcia zadane jemu i jego stadu wyraźnie podziałały mobilizująco na grzywacza z... Brazylii. Już po paru minutach przeznaczonych na zaplanowanie akcji wataha bestii rzuciła się na przeciwnika. Iniesta przyczajony na prawym skrzydle - tam za drzewkiem - skutecznie odwrócił uwagę ofiar, a to umożliwiło największemu i jedynemu wedrzeć się w sam środek skupiska bezbronnych ofiar... Oj, ale może pozostawię tę konwencję Safari. Po zdobyciu bramki wyrównującej, w drużynę Franka Rijkaarda wdarła się dzikość bestii - Espanyol praktycznie nie wychodził z własnej połowy, był osaczony, Barcelona co rusz starała się ukąsić po raz kolejny. Sztuka ta udała się bardzo szybko, bo już osiem minut od strzelenia na 1:1, kiedy to do siatki rywala piłkę ładuje Saviola, oczywiście po podaniu następnego z Wielkich R w barwach Blaugrana. Roar, roar, roar! ;)
Druga połowa to dla każdego kibica coś zdecydowanie lepszego, niż film porno dla jedenastolatka siedzącego akurat samemu w domu. Chyba żadna kobieta nie potrafi rozgrzać w ten sposób tylu milionów mężczyzn, co magiczny, czarodziejski, niepohamowany, nieokiełznany, dziki, podniecający, fascynujący, łechtający zmysły Ronaldinho Gaucho. Nie ważne jakby on tego nie robił, czy to po maltańsku, czy na przyczajonego tygrysa, czy ukrytego smoka, czy Bóg wie jeszcze jak, ale każda akcja jego autorstwa to istna ekstaza dla osób przebywających w jego towarzystwie. Ten gorący i nie bojący się eksperymentować młodzieniec lubi gadżety. Posługuje się piłką w sposób niemożliwy do opisania, niczym Beduin swoim kindżałem, czym potęguje tylko nasze doznania. W 54. minucie spotkania pieści piłkę swoimi delikatnymi stopami, po czym do zabawy zaprasza również Saviolę i Giovaniego Van Bronckhorstw. Obserwujący te figle kibice nie wytrzymują, wystrzeliwują niczym korki od szampana! Wszystko to jednak przedwcześnie... po chwili ta sama para (R-S) dostarcza swoim wielbicielom kolejną dawkę nieziemskiej rozkoszy, robiąc 'to' po raz czwarty.
Do końca spotkania pozostało jeszcze przeszło 30 minut, wszyscy już jednak znajdowali się w stanie nieopisanej błogości, tak więc czas upływał w niezwykle szybkim tempie. Byli jednak również tacy, którzy pragnęli jeszcze więcej mocnych wrażeń. Wszystkich tych starał się zadowolić jeszcze Kluivert, wraz z Ronaldinho oczywiście, aczkolwiek sztuka ta mu się nie udała. Należy jednak wspomnieć o tym, iż dwa razy był bardzo blisko celu, dochodził... minimalnie chybił. Czas minął, a za kolejną porcję doznań trzeba zapłacić, choć nikt jednak nie wątpi, iż nie będzie osoby, która nie da się skusić.
FC Barcelona: Valdés; Reiziger, Oleguer (Gabri, 83'), Cocu, Van Bronckhorst; Xavi, Davids, Motta, Iniesta (Quaresma, 83'), Ronaldinho i Saviola (Kluivert, 68')
RCD Espanyol: Lemmens; Domoraud, Pochettino, Lopo, Torricelli (Morales, 59'), Alex (Velamazán, 53'), Fredson, Wome, Hadji, Maxi (Raducanu, 65') i Tamudo.
Arbiter: Medina Cantalejo
Gole:
0-1, Tamudo (18')
1-1, Ronaldinho (34')
2-1, Saviola (43')
3-1, Van Bronckhorst (54')
4-1, Saviola (57')