Jak sam temat mówi, będzie to dziennik konkursowy prowadzony pod opieką Mariana.
Mam na imię Arek i mam 22 lata. Studiuję dziennie i pracuje w każdej wolnej chwili ;)
Jako słowo wstępu pozwolę sobie wrzucić tutaj treść mojego zgłoszenia do tego konkursu, przedstawię Wam swoją sylwetkę, sytuację na dzień dzisiejszy i moją historię. Prawdziwy post dziennikowy pojawi się w najbliższych 2-3 godzinach, bo chwilę temu wróciłem z pracy :)
Wiek : 22
Waga : 118
Wzrost : 180
Staż treningowy: Bez przerw 5.5 miesiąca na siłowni
Obwód pasa 129
Obwód klaty: 119/122
Obwód uda: 65
Obwód łydki: 41
Biceps: 34
Uprawiany sport lub inne formy aktywności (jak często): Siłownia 4x w tygodniu(wt, czw,sb,nd)
Ograniczenia żywieniowe(uczulenia, choroby) : Brak
Stan zdrowia: Dobry
Preferowane formy aktywności fizycznej: Siłownia, bieganie, rower, później basen
Stosowane aktualnie i wcześniej preparaty : BCAA Actrivlab Xtra, Scitec nutrition - 100% Whey protein professiona, kofeina w tabletkach, Vit a Min
Stosowane wcześniej diety/rozklad b/w/t: Zaczynałem na 3400kcal, teraz chyba około 2800; Rozkład:30/50/20
Wrażliwość na stymulanty: Mało korzystam, więc nie jestem w stanie dokładnie określić
Możliwości finansowe: Dość dobre
Cel/problem/opis: Wiem, że to będzie przydługa historia, ale nie wiedziałem, że kiedykolwiek może mi się to przydać... Napisałem to tuż po rozpoczęciu treningów
Niektórzy z Was na pewno będą pytali „po co to wszystko”? Postaram się Wam trochę o mnie opowiedzieć z nadzieją, że się to wyjaśni, ale może najpierw zacznę od początku. Całe moje życie to walka z nadwagą i zbędnymi kilogramami. Od kiedy tylko pamiętam miałem tych kilogramów zbyt dużo. Będąc jeszcze w podstawówce walka wiązała się z licznymi badaniami i regularnymi wizytami u endokrynologa, jednakże z wizyty na wizytę przybywało nie tylko kilka centymetrów we wzroście, ale i w pasie… Widząc brak jakichkolwiek efektów po długich miesiącach/latach wizyt, zaprzestałem odwiedzania lekarzy. Minęło kilka dobrych lat zanim „dorosłem” do swojej pierwszej decyzji o diecie, było to jednakże tak dawno temu, iż nie jestem w stanie sobie przypomnieć co to była za dieta i ile trwała. Takich prób było jeszcze wiele…
Pierwszą z diet, na której wytrzymałem całkiem spory kawał czasu była „dieta Dukana” – wiele osób mi ją odradzało, ze względu na jej wyniszczające „efekty uboczne”, ale myślałem sobie wtedy „skoro ma to pomóc, to czemu by nie spróbować?”. Efekt był, ale chwilowy. Po zaprzestaniu tej diety kilogramy powróciły z nawiązką, a ja kolejny raz podupadłem na duchu, że da się coś jeszcze zmienić.
Minęło trochę czasu i znowu, nie ucząc się na własnych błędach podjąłem temat diety przy okazji postanowień noworocznych. Co prawda, teraz postarałem się przygotować do tego o wiele bardziej sumiennie, a przynajmniej tak mi się wydawało… Obrałem inną taktykę; ograniczyłem spożywane posiłki, jadłem bardziej zdrowo, a co najważniejsze – wziąłem się za bieganie. Może się to wydawać dość dziwne, biorąc pod uwagę 3-cyfrowy wynik na wadze, ale jednak jakoś dawałem radę i to z nie najgorszymi rezultatami. Postanowiłem korzystać z treningu przygotowującego do biegu na 10 km by go koniec końców ukończyć… i zrobiłem to! Ukończyłem bieg przy okazji 9 „Maniackiej Dziesiątki”(pozwolę sobie poświęcić na ten temat osobny wpis). Można by pomyśleć, że ukończenie takiego biegu to wydarzenie, które da mi ogromnego kopa do dalszej pracy nad sobą, jednakże było kompletnie inaczej. Nie minęły 3 tygodnie, by buty powędrowały do szafy, a ja przed telewizor na kanapę… na prawie półtora roku…
Co robiłem przez ten czas? Nic. Nic, poza jedzeniem. „100” na wadze pojawiała się szybciej niż na liczniku Bugatti Veyron’a. Dobiłem do 115kg, zaczęły się wakacje(od studiów), a przy tym praca, fizyczna praca. Spędzanie 8-12h na chodzeniu wylewało ze mnie siódme poty, więc pomyślałem sobie, że to jest ten moment by spróbować ponownie. Wykupiłem karnet na siłownię, skorzystałem z rad trenera co do ćwiczeń, techniki i zaleceń żywieniowych - całkiem dobry start jak na mnie. Codziennie praca, co drugi dzień z rana siłownia, czułem się świetnie widząc coraz to mniej kilogramów na liczniku. Stało się! Przekroczyłem magiczną barierę stu kilogramów. Dobiłem do 99 i na tym stanęło. Dużo osób mówiło: „Kup sobie własny sprzęt”, „w domu będziesz mógł całymi dniami ćwiczyć” - poszedłem za tym głosem i kupiłem „domową siłownię” – ławeczka, stojaki, wyciąg, modlitewnik itd. ćwiczyłem… może góra miesiąc? Jakoś w domu nie miałem tego „klimatu”, wszystko mnie odciągało od ćwiczeń. Jak chodziłem na siłownię i nawet mi się strasznie nie chciało, to gdy przekroczyłem próg sali, to od razu wiedziałem po co przyszedłem i co mam robić, nie było żadnych „rozpraszaczy” i ćwiczyłem bez zająknięcia.
Kolejna nieudana próba i kolejny zmarnowany rok…
Miesiąc temu sprzedałem zalegający sprzęt, gdyż już nie było gdzie go trzymać, ale wtedy zrodziła mi się w głowie pewna myśl „nie żal mi, że sprzedaję to wszystko, kiedyś wrócę do ćwiczeń, ale już na pewno nie w domu”. Stało się. Dokładnie tydzień temu, nie wiem skąd stwierdziłem – „nie chcę tak żyć”. Moja waga niechybnie zmierza aż do 135kg… Czy na pewno chciałbym resztę życia być kaleką przykutym do łóżka i nie móc się podnieść? Nie! Poszedłem za ciosem. Dzień później kupiłem półroczny karnet na siłownię i buty sportowe, a lodówkę zapełniłem zdrowym jedzeniem. Niektórzy z Was pewnie pomyślą „po co On wydawał taką kasę na karnet jak go nie wykorzysta, rzuci to wszystko prędzej czy później?” – właśnie dlatego! Chcę udowodnić przede wszystkim sobie, że nie zmarnuję tych pieniędzy i szansy, którą sam sobie stworzyłem. Na siłowni byłem już 3 razy, na razie to było swego rodzaju „wprowadzenie” i korzystałem głównie ze strefy cardio, żeby trochę pobudzić organizm do wysiłku przed prawdziwymi treningami.
Dziś jest dzień, gdy odbędę taki swój pierwszy jak ja to nazywam „prawdziwy trening”. Zobaczymy jak mi pójdzie ;)
Niestety ostatnimi czasy przeżywam kryzys i to bardzo ciężki... Niby nie odstawiłem ćwiczeń, siłowni ani diety, ale coraz ciężej mi wyjść z domu z zamiarem "dowalenia sobie". Trzymanie michy teraz to też nie to, zdarzają mi się małe grzeszki i odstępstwa przez co waga stoi.
Wiem, że kluczem do sukcesu jest przede wszystkim nie oszukiwanie samego siebie, ale mimo to, chciałbym, aby ktoś „miał nade mną oko”, może znajdzie się ktoś, kto będzie ze mną przez cały czas i będzie śledził moje poczynania, a może nawet mi kibicował? Moja walka będzie bardzo długa i na pewno niejednokrotnie będę potrzebował wsparcia, dobrego słowa czy też konstruktywnej krytyki, albo po prostu rady, by być coraz lepszym i przede wszystkim coraz chudszym. Może przy okazji ktoś zobaczy mój profil, moją walkę i też postanowi tak jak ja wstać z kanapy i wziąć się za siebie? Co by się nie działo, będę się starał robić co do mnie należy i z miesiąca na miesiąc tracić kolejne kilogramy!
Przede wszystkim, najbardziej zależy mi na tym, żeby ktoś mnie nauczył to KOCHAĆ, kochać ZDROWIE, dbanie o siebie i ćwiczenie. Drugą rzeczą, której chciałbym się nauczyć, jest cieszenie się z każdego małego pozytywnego kroczku i trzymania tej michy w ryzach!
Zmieniony przez - TomQ-MAG w dniu 2016-04-07 21:56:02