Warto bylo zostac do konca, zreszta kiedys to deklarowalem, tak bedzie juz zawsze. Tak konczyl ostatni zawodnik w Sierakowie, fajnie nie ?
https://video-ams3-1.xx.fbcdn.net/hvideo-xta1/v/t42.1790-2/11283894_775153019263866_1983771486_n.mp4?oh=7d17b1dbcf70b5e387d6b2d114b6803b&oe=556C87D2
Skromna relacja dla Was, bez korekty, wiec przepraszam za bledaki ;) Jeszcze kilka fotek na dniach, a ja spadam cos potrenowac ;)
Sierakow Triathlon 2015 - kolejna lekcja pokory, kolejna zyciowka, najslabszy wystep w zyciu, najlepszy wystep w zyciu - te zawody byly takie, ze obronilbym z powodzeniem dowolnie dobrana do wstepu teze ;)
Zmiana dystansu w ostatniej chwili - jak wiadomo nie biegam, chcialem uciec od pewnej kompromitacji i prawdopodobnego bolu na polmaratonie. Sierakow to plywanie w czystej, przejrzystej wodzie, cudowna pofaldowana trasa rowerowa rodem z nizszych gor i ekstremalnie ciezka crosowa trasa biegowa - nie mozna chyba wyobrazic sobie lepiej skomponowanej mieszanki. A wiec jestesmy na 1/4 IM, w Sierakowie, tak jak rok temu gdy debiutowalem w triathlonie. Na miejscu z nami kolega z forum Bartek i mnostwo znajomych i przyjaciol z tras ale i z poza.
Rano sniadanie - cudowna pogoda i pisze o tym do Was. Po dotarciu do bazy zawodow 2 godziny pozniej konsternacja, chmury, zimno i wiatr, potezny wiatr, fale na jeziorze i miny dookola nieciekawe.. Uzbrojenie rowerka, niezbedne rzeczy do koszyka, wsumie to co zawsze - tyle ze w tym roku bez nerwowki. Na plaze docieram 20 minut przed startem - rozgrzewka w wodzie tym razem porzadna, z rozplywaniem. Ludzi porazajaca ilosc - ostatecznie wystartowalo nas 1220, do tego kibicow kilka tysiecy - miazga. Startowalem w pierwszej fali z zawodnikami pro i moja grupa wiekowa M35. Poplynalem.. swoje :) Wprawdzie zmiescilem sie w deklarowanym czasie - plywanie 24 minuty - ale po prawdzie bylem nastawiony na plywanie w 19 minut.. A te dodatkowe 5 ? No coz, tradycyjnie poplynalem sobie inaczej niz wszyscy i na pierwszej boi musialem wracac ze srodka jeziora - na gps naplywalem 1229 metrow zamiast 950 - czyli trzymam poziom z zeszlego roku ;) Nawet specjalnie nie denerwowalem sie nadkladajac do pierwszej boi nawrotowej - najwazniejsze bylo ze nie boje sie tych metrow, trzeba bedzie, poplyne wiecej. Cale to zamieszanie jak zwykle spowodowala moja slaba nawigacja - wprawdzie probowalem wygladac za boja kierunkowa, ale fale byly na pierwszej prostej w twarz, kilka razy nakryla mnie w czasie nawigacji woda, napilem sie mineralnej sierakowskiej i probowalem jednak plynac na czuja, z jakim efektem, wiadomo. Dosc powiedziec ze zanotowalem 1055 czas plywania - za mna tylko 165 osob. Po plywaniu - znany mi juz wybieg pod stroma gorke - i na nim zbilem sobie piete. Wyszlo - dopiero po zawodach, wiec poki co nie ma problemu. Lece w gore, do strefy, dobiegam do rowerku, bardzo sprawnie zdejmuje pianke, zakladam kask, by nie zapomniec.. i siadam sobie wygodnie by ubrac skarpetki i buty - a bo to mnie sie gdzies spieszy ? Przebrany zabieram Zuzke i lecimy na trase - znow szybko i sprawnie ;) Czas T1 6’47” - no jest niezle, poprawilem plywanie z zeszlego roku o co trudno nie bylo, poprawilem T1 - zobaczymy, co dalej. Na mysl o trasie rowerowej jak juz opowiadalem - cieszylem sie od dawna. Wydawalo mi sie ze w tym roku na rower przygotowalem sie lepiej - i nie macila mojej wiary w siebie nawet aura - wialo po prostu niemozliwie - 7m/s w porze naszego kolarzowania. Nie zwazajac na to, pierwsze kolo pojechalem ostro, niemal na swojego maksa. Nie wystarczylo, na poczatku drugiej petli dopadl mnie kolega Piotrek ze Słupska - startowal 10 minut po mnie i nie dosc ze dolozyl mi w wodzie, co bylo z gory przesadzone, to jeszcze wsypal mi na rowerze. Od tej pory jechalismy az do konca razem - pilnujac zasady no draft - jeden z nas uciekal, drugi trzymal sie na 10-20 metrow z tylu i po minucie, dwoch atakowal, zmiana, odjazd, odpoczynek, atak. Sedziow na motocyklach bylo mnostwo i kartki sypaly sie mocno - ale my swoje jechalismy fair. W efekcie niesiony ambicja walki z kolega juz nie stracilem do niego na drugiej petli, a na zjazdach wyprzedzalismy zawodnikow na czasowych maszynach z pelnymi kolami - u nas odpoczynku nie bylo, kazdy zjazd to ciezka praca na wysokim przelozeniu by nadrobic straty powodowane wiatrem w twarz. W efekcie pojechalem rower w 1h21’11” co dalo mi 438 czas przejazdu, czyli juz lepiej niz w wodzie ;) Sama trasa - wielokrotnie juz opisywalem, idealny asfalt, piekne widoki, pofalowany teren, nie dala sie znudzic ani na chwile. Praktycznie brak plaskich odcinkow, podjazdy, zjazdy, malutkie miejscowosci - perfekcja. Zmiana T2 sprawnie - jest dobrze, poprawiony wynik na rowerze, poprawiona T2, zlamanie trzech godzin w zasadzie juz w kieszeni, bo zostal tylko spacer po lesie ;) Ciezka crossowa trasa biegowa na dystansie 10,5 km to w zasadzie piach,
gora, dol, trawa, korzenie, piach, dziury i piach, korzenie, na kazdej petli 600 metrow komfortowego biegu sciezka rowerowa z polbruku oraz dwa razy ten piekielny podbieg - ten sam, co na dobiegu z wody. Spokojnie moge powiedziec ze to 20% nachylenia na dystansie chyba kolo 200 metrow. Dzialy sie tam sceny dantejskie, szczegolnie w niedziele, na dystansie 1/2 IM. Poki co jest sobota, a ja truchtam. Trase znam doskonale z zeszlego roku - po rowerze biega sie swietnie wiec poczatek szybko, wbieg do lasu i zwalniam na piachu i korzeniach, po niecalym kilometrze wbiegam na sciezke rowerowa i tam juz nogi dochodza z glowa do porozumienia - ustala sie tempo, wyrownuje oddech. Poczatek biegu byl wariacki, bo doping na stadionie ogluszal - nie da sie w takim amoku nie leciec na 100% :) Nogi nie bola, ale dziwnie smyra pieta w prawym bucie. Dwie godziny po zawodach juz nie jestem w stanie chodzic, w niedziele ledwo z lozka sie podnioslem - pieta stluczona najpewniej na bosym dobiegu z wody do T1. Wszystko to marginalne - w czasie biegu nie przeszkadzala, nie ma tematu. Biegne sobie lasem, o dziwo wyprzedzam, popijam wode, sielanka. Pod koniec petli zamiast zeszlorocznej serpentyny dla wozkow inwalidzkich nowa atrakcja - 150 metrow biegu po plazy i juz wczesniej opisywany podbieg. Pierwszy podbieg zrobilem na luzie, stalo tam mnostwo kibicow, musiala byc wiec dobra mina i stylowy bieg, za ktory wycierpialem pozniej dobre dwie minuty na wyplaszczeniu, ale tam bylo kibicow mniej ;) W koncu konczy sie moje pierwsze okrazenie - mijam trybuny, ryk kibicow - zerkam na zegar nad meta i szybko licze. Wczesniej biegne nie kontrolujac czasu, by sie nie spalic. Teraz jest ten moment, by postanowic, jakie to beda zawody - walka czy czysta rekreacja. Wychodzi mi na to, ze wystarczy pobiec druga piatke z ogonkiem w 24 minuty i bedzie zyciowka, tu, w Sierakowie, na tej mordowni.. Wiadomo, nie ma innej opcji - gonie. Druga piatka to wariactwo - wiedzac ze na kilku podbiegach i w kilku wydmach nie bede w stanie pobiec szybciej niz 6 min/km - tam gdzie to mozliwe, lece na wariata. Dziwnie to wyglada, wszyscy biegna wpatrujac sie w ziemie jakby czegos szukali - korzenie oznaczone sa kolorowa farba - aby nie polamac nog, w kazdej sekundzie trzeba byc uwaznym jak saper w czasie akcji :) Szczesliwie mijam to pole minowe i juz przede mna ostatni podbieg - koszmarek. Wtarabaniam sie na gore z tetnem maksymalnym - 184 - i pedze do mety ile moge, a moge juz niewiele. Na koniec jeszcze widze zegar i wydaje mi sie ze uda mi sie zlamac 2h47’ - wiec scigam sie z 3 czy 4 zawodnikami do tasmy. Udalo sie, czas 2h46’55” - zyciowka w Sierakowie, moje wielkie, wielkie marzenie. Moj bieg byl 370 wynikiem, przyzwoicie jak na kogos, kto nie biega ;) Na mecie z medalem czeka moja zona, wiec poplakalismy sobie z radosci razem. Raz jeszcze udalo sie wygrac z samym soba. Radujemy sie, czekamy na kolezanki i kolegow, jak to wygladalo widzieliscie na zdjeciach. Ja jestem w niebie - trzeci start w sezonie i trzecia zyciowka - a wszystko wskazuje na to ze na czwartym bedzie to samo, bo na dystansie olimpijskim jeszcze nie startowalem. Cokolwiek bedzie, bedzie zyciowym rekordem ;)
W niedziele ledwo wstaje z lozka, ale przed startem jestem nad jeziorem. Nastepnie przenosze sie na trase biegowa gdzie zdzieram gardlo i fotografuje przyjaciol w otoczeniu kilkudziesieciu innych czlonkow rodzin i znajomych naszych zawodnikow - robimy halas i bawimy sie swietnie. Nastepnie kustykam na piekielny podbieg i kolejne godziny zdzieram gardlo - jestem szczesliwy. Ostatnie 2 godziny spedzam na mecie, czekajac na ostatniego zawodnika polowki. To moje najlepsze dwie godziny w kibicowskim zyciu. Za doping na trasie dziekowaly nam dziesiatki ludzi - nie sposob bylo nas przeoczyc, nasz doping nie przeszedlby zadnej cenzury ;) „ Jedziesz z ta gorka jak ze szmata” to wierzcie mi najlzejsze, co udalo mi sie wymyslec ;) Dosc powiedziec ze z konczacymi zawodnikami poryczelismy sobie kilka razy, a ja bylem rownie szczesliwy jak oni. Bylo absolutnie genialnie i niemal nierealnie.
Dzis juz w domu w Dusseldorfie na chlodno dopisuje zakonczenie tej historii. Moglem o wiele lepiej poplynac, moglem odrobine lepiej pojechac rower, moglem pobiec szybciej, bo druga piatke polecalem ponizej 23 minut. Wszystko to moglem, ale nie zrobilem. Zrobilem tyle, ile widnieje na liczniku - i jestem z tego ogromnie dumny, jest tyle i nic wiecej - liczy sie wynik a nie gdybane mozliwosci. Jesli ktos ma watpliwosci - zapraszam Was na triathlon, najlepiej do Sierakowa. Juz za niespelna rok nowa edycja tej absolutnie najlepszej imprezy Tri jaka widzialem. Ja tam bede, moze nie wystartuje, jesli zdrowie nie da, ale bede, bede Was dopingowal i wspieral, bo to jest moje miejsce na swiecie. Nie mam zamiaru sie poddawac, dopoki udaje mi sie truchtac, dopoty jest szansa na ukonczenie zawodow - i Was namawiam ponownie do tego samego. Jesli macie marzenie, cokolwiek blokuje Wam do niego dostep, zmierzcie sie z tym. Wyjdzcie i stancie przeciwnosciom frontem, jesli to ma byc walka, niech bedzie, ale niech bedzie na Waszych warunkach. Na mecie widnial napis - Ukonczyc, znaczy zwyciezyc !
Ze sportowym, jak zawsze,
Marcin