No i po świętach.
Święta to zawsze wyzwanie, zwłaszcza dla kogoś, kto ma w biografii przygodę z otyłością i pamięta tzw. rozkosze stołu. Dlatego też czujność x 3 i do świątecznego stołu podchodzę z nieufnością indiańskiego zwiadowcy. W przypadku wątpliwości brutalnie przesłuch**ę kucharki, głęboko patrzę w oczy i grożąc torturami pytam o skład potraw. Na szczęście familia wyrozumiała i bez aspiracji do uszczęśliwiania po staropolsku.
Na kilka potraw nakładam surowe ograniczenia i staram się pilnować Grubasa, który co rusz wyciąga po coś tłustą łapę ze swojego więzienia. Pomimo wzmocnionych patroli i tak od czasu do czasu coś uda mu się skubnąć. Święta to święta i w paranoję nie ma co popadać, ale sytuacja musi być pod kontrolą. Zwłaszcza, że polski stół to polski stół i każdy kto do niego siada musi mieć świadomość, że - o ile nie chce złapać dodatkowych kilogramów - powinien pośród potopu żarcia, zamienić się w Jasną Górę i nie dać się, choćby nieprzyjaciel przytargał kolubrynę. Można niczym braciszkowie od Sienkiewicza nucić Bogurodzicę i chodzić z procesją po murach. Grunt to się nie dać.
Założyłem, że bez popadania w skrajności poszukam złotego środka: pojem świątecznie ale bez nażerania się. Obiad sobotni regularny i raczej fit. Kasza gryczana z orzechami, pieczona pierś z kury i sporo warzyw. Kolacyjka na bazie twarożku i rzodkiewki.
Śniadanie wielkanocne to w zasadzie drugie śniadanie. Na pierwsze o 6:00 poszła owsianka z kefirem i suszonymi śliwkami.
Cztery godziny później siadłem ze wszystkimi do świątecznego stołu. Jajeczka, wędlina, chleb bardzo tradycyjny, odrobina barszczu, warzywa uratowane przed przerobieniem na sałatki. Potem mały akcent litości dla Grubego: sernik i babka drożdżowa. Ogólnie bez grzechów śmiertelnych.
Potem czas na używki i mały spacer do samochodu. Przyniosłem z bagażnika kettla 7,5kg i 16kg oraz skakankę. Dwie godziny po śniadaniu - dwie godziny przed obiadem - trening, czyli widowisko dla przejedzonej rodziny (och jak oni mi zazdrościli)
Tak jak planowałem zrobiłem test pentathlonu kettlebell, który znalazłem
TUTAJ
Założenia: 5 ćwiczeń po 6 minut.
Z tym, że każde z ćwiczeń można wykonywać maksymalnie:
Zarzut - 20 powt./min. (max 120 powt.)
Długi cykl z wyciśnięciem - 10 powt./min. (max 60 powt.)
Podrzut - 20 powt./min. (max 120 powt.)
Rwanie - 18 powt./min. (max 108 powt.)
Wyciskanie - 20 powt./min. (max 120 powt.)
Na pierwszy rzut oka nie ma to sensu. Na pierwszy rzut oka. Jeżeli jednak weźmiemy pod uwagę punktację to ukazuje się logika wymuszająca automatyczny progres obciążenia. Otóż ciężary są punktowane. Od 1 pkt za kettla 8kg do 6pkt za 48kg. Moja 16-tka to 2pkt za każde powtórzenie. Jak będę robił maksymalną liczbę powtórzeń w 6 minut, to będę musiał zwiększyć obciążenie. Itd.
Wyniki:
One arm clean (zarzut) 100 x 2 = 200
One arm long cycle press (długi cykl z wyciśnięciem) 64 x 2 = 128 (za dużo o 8)
One arm jerk (podrzut) 74 x 2 = 148
One arm snatch (rwanie) 92 x 2 = 184
One arm press (wyciskanie) 84 x 2 = 168
Razem: 828
-------------
Wynik: average - średni. Do good zabrakło 72 punktów, ale będziemy się starać
Każde ćwiczenie 6 minut i 5 minut przerwy. Nie czułem się totalnie zmęczony i postanowiłem klepnąć jeszcze kilka ćwiczeń. Bez napinania się na czas tylko na liczbę powtórzeń.
Zacząłem od przysiadów:
Overhead squats (przysiad z wyciśniętym kettlem i drugim na dole) - 10
Hack squat - 10 - strasznie podoba mi się to ćwiczenie. Robiłem z lekkim kettlem i doceniłem je w pełni.
Goblet squat - 10 - przy 4 pierdyknęły mi pięknie spodnie od gumki do gumki i familia gremialnie rykęła śmiechem, a moja pycha została ukarana
Burpees + press - 15
Przenoszenie z lewej do prawej i odwrotnie w podporze - po 5 na stronę
Przewrotka z aureolą - po 10 na stronę
Wiosłowanie (wzdłuż tułowia L&P 8; pomiędzy nogami 2 x 8; z przenoszeniem nad kolanami x 8)
Tureckie wstawanie - 2L + 2P
Biceps z przytrzymaniem (bottom up) 25L + 25P (tu jest power)
Wiatrak 15L + 15P
Przeplatanka (8) - 30
Przysiad z wyciśnięciem (wyciskopodrzut) - 10
Unoszenie z jednej nogi - 15L + 15P
Kompleks: Swing + High pull + Snatch (3 elementy to jedno powtórzenie) - 30
I akurat zdążyłem wziąć prysznic przed obiadem. Obiadek świąteczny: pieczone mięso + kasza gryczana + warzywa.
A na kolacyję
serek wiejski, kubek kefiru z porcją izolatu.
Dzisiaj z rana owsianeczka, ale z mieszanką studencką (zabrakło śliwek) i kefirem. Potem solidne śniadanie + cholerny mazurek wmuszony we mnie przez rodzone dzieci, kawałek babki piaskowej i ciasta orkiszowego. Kiedy Gruby to chapnął? Nawet nie wiem.
"Przegiąłeś Grubasie!" - krzyknąłem jak się zorientowałem. Obiecałem zemstę.
Po powrocie do domu założyłem bieliznę termiczną (Gruby zbladł), założyłem opaskę od pulsometru (Grubas miał łzy w oczach), legginsy i buty do biegania (Spaślak wył przeciągle). No i poleciałem godzinkę poodpychać asfalt nogami. Założenie było takie: godzinka bez napinania - minimum 6-7km. Wyszło 8 km. Też pięknie. Po powrocie marchewka, porcyjka izolatu z amarantusem ekspandowanym, prysznic, wpis do dziennika i lecę spać. Zobaczę w jakiej kondycji będą jutro moje nogi. Jak w złej to mają pecha, bo chcę poćwiczyć kulkami raczej na ciężko. A do biegania trzeba się szykować, bo za 20 dni biegam dyszkę uliczną i nie pojadę tam tylko po to żeby się przejechać karetką