Piszę na tym forum bo już nie wiem gdzie szukać pomocy, przeglądałam podobne wątki ale chciałabym opisać swój przypadek, bo co człowiek to inna historia.
Chodzi o to ze jestem w kropce, albo inaczej w czarnej du.., ponieważ najprawdopodobniej rozstroiłam sobie metabolizm, wszystko przez beznadziejne diety.
A moja historia odchudzania wygląda mniej więcej tak:
Na oczątku roku ubiegłego 2011 rozpoczęłam dietę 1200 -1400 kcal połączona z codziennym fitnessem, trwało to ok. 3 miesiące i schudłam jakieś 10 kilo (z 75 na 65) dobrze się czując, następnie zaczęłam się odżywiać normalnie i waga przestala lecieć. Ogólnie to odchudzałam się tak potem cały rok z kilkudniowymi przerwami na obżarstwo w związku z czym waga cały czas się wahała, pod koniec roku po świętach byłam tak zdesperowana, że zastosowałam dietę kopenhaską, co jak się okazało kilka dni po diecie było największa głupotą jaką mogłam zrobić w zdrowym odżywianiu. Pod koniec tej diety byłam naprawdę słaba ledwo co się ruszałam, ale schudłam jakieś 5 kilo (do 63), przeczytałam że aby utrzymać efekty tej diety i jeszcze dalej się odchudzać, trzeba powoli, bardzo powoli z niej wychodzić (metabolizm jest właściwie na poziomie zerowym- istna hibernacja), skończyłam tą dietę jakoś na początku tego stycznia (przy każdej diecie starałam się codziennie ruszać), ale jak się okazało dzień po diecie musiałabym być nadczłowiekiem żeby tak zrobić, potrzeby organizmu wygrały – zaczęło się dwutygodniowe obżarstwo i oczywiście wszystko wróciło z nawiązką (ponad 70 kilo).
Następnie powiedziałam sobie STOP i zaczęłam stosować dietę 1000-1200 kcal, bo dalej chciałam schudnąć do swojej idealnej wagi. Stosowałam tą dietę przez jakiś tydzień – dwa i ważyłam się przez ten czas codziennie, lecz waga mi bardzo opornie leciała właściwie stała w miejscu (na tak małym limicie kalorii prawie nie chudłam :/), więc w głębokiej rozpaczy znowu sobie odpuściłam i 2- 3 tygodnie jem bez ograniczeń aż do dzisiejszego dnia, nie wiedząc co ze sobą zrobić i popadając w coraz większa depresję, cera poszarzała, włosy wypadają, jestem słaba i bez życia :(, nawet się już nie ważę ale widzę że wszystko wróciło tak jak było rok temu……
Byłam dziś na jednorazową konsultacje u dietetyka i zapytałam się jak mam wyjść z tego „bagna”(inaczej to ujęłam), ona mi objaśniła podstawowe zasady diety które ja mam w jednym paluszku tak myślę, ja nacisnęłam co mam zrobić konkretnie w takiej sytuacji jak się teraz znajduje mój organizm po wiecznym naprzemiennym głodzeniu się i obżarstwie, pani dietetyk powiedziała że stosować przez miesiąc dietę 1600-1700 kcal, a potem ewentualnie obciąć z tego. I teraz się zastanawiam czy na takim limicie kalorii mój organizm będzie chudnął i jak szybko? I czy to jest dobry plan? Albo…
Zastanawiam się także czy nie stosować po prostu diety 1500 kcal która jest tak myślę najoptymalniejsza dla mnie(mam 24 lata), ewentualnie za miesiąc obciąć do 1300 (?) tylko nie wiem co z metabolizmem, ile potrzebuje czasu na rozkręcenie, jak go rozpędzić, czy będzie pracował w miarę sprawnie po takich przygodach dietetycznych(po 2 - 3 tyg dużej ilości kalorii może już jest OK?), z takim limitem kalorii i ruchem oczywiście… i tak stosować zdrową dietę, żeby schudnąć w końcu do jasnej Anielki:'-( bo ileż można się katować..
A może jakiś inny plan na ostateczne osiągnięcie wymarzonej wagi (57 kilo)….
Bardzo potrzebuję czyjejś pomocy (nawet na dłuższą metę), mam nadzieje ze znajdzie się tu ktoś kompetentny kto mi dobrze doradzi, bo to forum wydaje się być profesjonalne, może ktoś nawet pomoże mi przejść tą dietę, i będę wdzięczna : )
Może trochę chaotycznie napisane ale mam nadzieję, że zrozumiecie:)
Pozdrawiam i czekam na zbawienne rady!
estetyka, siła i wygląd (jędrność) w 80% zależą od twojej diety
Niedługo wróce..
http://www.sfd.pl/DaKilla/redukcja_i_kształtowanie_sylwetki/_bo_siła_jest_kobietą!_-t840181-s4.html