Z Krzysztofem Kosedowskim, trenerem boksu współpracującym z Pawłem Nastulą, rozmawia Oskar Berezowski
Jak ocenia Pan sylwestrowy występ Pawła Nastuli na ringu w Tokio?
Paweł stoczył lepszą walkę niż w czerwcu. Od pojedynku z Nogueirą zrobił postęp.
Postęp postępem, ale przegrał. Zabrakło wytrzymałości siłowej?
Dokładnie tak. Paweł ciężko pracował, uczył się boksu, technik MMA, muay thai, kickboksingu, zapasów. Jest teraz maszyną do walki, w każdej pozycji i z każdym przeciwnikiem. Ale w tej maszynie zabrakło paliwa i instynktu mordercy.
Pride to jest walka na śmierć i życie?
Nie jest to na pewno gra w bierki. Stawiając stopę na ringu, zawodnik musi zniszczyć przeciwnika, wykończyć go w każdy możliwy sposób.
Instynktu można nabrać razem z doświadczeniem?
Przed Pawłem są jeszcze trzy walki. Nie wiem, czy zdążymy wyrobić w nim taki nawyk.
Przed pojedynkiem z Aleksandrem Emelianenko Nastula zapowiedział, że esencją judo jest maksyma „ustąp a zwyciężysz" i on wcieli ją w życie na ringu.
Japończycy odebrali to entuzjastycznie. Dla nich Paweł jest bohaterem, który osiągnął wszystko, co można było, w sporcie, który jest dla nich częścią spuścizny narodowej. Aleksander to jednak klasowy zawodnik, choć sam był nie mniej wyczerpany, to zdołał założyć duszenie. Trzeba też pamiętać, że Paweł ma 35 lat i musi inaczej rozkładać siły w walce.
Kiedy wrócicie do Japonii?
Gdy będziemy gotowi, by wreszcie wygrać. Nie zawiedziemy kibiców. Paweł ma jeszcze w sobie rezerwy, niesamowity zasób technik.
Gdy Nastula odnosił największe sukcesy ważył 95 kg. Teraz ma masę 110. Zero tłuszczu - góra mięśni. To nie przeszkadza mu w walce?
Nie, bo w Pride wielu zawodników przypomina gladiatorów. Nastek nie ma na sobie grama zbędnej tkanki. Jego muskulatura to efekt ciężkiej pracy wojownika, a nie popisy kulturystyczne.
Data: 2006-01-05
źródło: Zycie Warszawy