„Umarł Bond, niech żyje Bond! Agent 007 powraca, ale gruntowanie wyremontowany, odświeżony i przegrupowany. Jest teraz brutalny i bardzo serio. Nazywa się Craig, Daniel Craig. W jednej ze scen zamawia martini z wódką. "Wstrząśnięte czy zmieszane?" pyta barman. "Mam to w dupie" odpowiada Bond - bo to już zupełnie inny Bond.
Casino Royale sięga do korzeni serii - a nawet jeszcze głębiej. Producenci przeczytali pierwszą książkę Iana Flemminga o 007. Casino Royale wydane zostało w 1953 roku. Akcja filmu dzieje się oczywiście współcześnie, ale i tak film mógłby nazywać się 007: Początek - i całkiem na miejscu będą tu skojarzenia z ostatnią odsłoną sagi o Batmanie, w której Człowiek-Nietoperze został odbajkowany, uczłowieczony, urealniony i zbrutalizowany. Wraz z Casino Royale seria o Bondzie zaczyna się od początku, w nowej konwencji. Zmiana w obsadzie mówi wszystko. Czarującego, ale powoli flaczejącego Pierce'a Brosnana zwolniono z posady 007. Na jego miejsce przyszedł Daniel Craig - potężny kłąb stalowych mięśni, gość o niewysokim czole, twarzy jakby wyciosanej z kamienia i lodowato zimnych niebieskich oczach. Craig jest przystojny, ale w okrutny sposób - i nie jest bynajmniej jeszcze jednym "słodkim brutalem". Takim supermęskim typem był również Sean Connery, cztery dekady temu, na początku bondowskiej epopei. Craig nawet nie próbuje być sympatyczny jak Connery. Brosnan i Dalton wyglądają przy nim poczciwie, a salonowych lwów pokroju Rogera Moore'a nowy Bond mógł przegryźć jako zakąskę do swego martini - i nawet tego nie zauważyć.”
To jest fragment recenzji najnowszego Bonda, wygrzebany na necie.
Spójrzcie teraz jeszcze raz na oba zdjęcia zamieszczone w tym poście i oczyma kulturysty oceńcie muskulaturę prezentowaną przez Craiga. Widać, że facet spędził trochę czasu na siłowni, ale nie wygląda na osiłka, który ciśnie 150 kg na klatę, ani przysiada z 200 kg. Na naszym forum można bez problemu znaleźć osobników, znacznie masywniej zbudowanych, jednak…
No właśnie, jednak zwrot wyróżniony w recenzji grubą czcionka ukazuje, jak postrzegana jest przez zwykłych śmiertelników omawiana Bondowska sylwetka. Dla nich jest to „
potężny kłąb stalowych mięśni” i żadne tłumaczenia pokroju, że facet ma ledwie (albo nawet i nie) 40 cm w łapie, poglądu tego nie zmienią. Postawienie zaś obok Bonda zmasowanego formowego osiłka jedynie obnażyłoby zatłuszczenie i brak symetrii tego drugiego, kontrastującą z atletyzmem sylwetki agenta 007. Nieustający ciąg do bezustannego zmasowania, urozmaicany od czasu od czasu humorystycznymi „jeszcze tylko jedna masówa i potem to wytnę” stał się tutaj niejako trendem. Jest co prawda na forum paru dobrze dorzeźbionych osobników, jednak przy małej masie mięśniowej mi osobiście przypomina to budowę modela prezentującego bieliznę na wybiegu. Posiadaczy solidnych, atletycznych i zbudowanych na czysto sylwetek kojarzę jedynie dwóch (przy czym ich nicków podawał nie będę).
Reasumując: postanowiłem swe parę kilo lekko wyciąć, by osiągnąć przynajmniej Bondowski poziom. Lekko, bo interesuje mnie wygląd możliwy do utrzymania przy normalnej diecie, a „przynajmniej Bondowski”, bo co prawda Craig zapewne przy pstrykaniu zdjęć był w swojej szczytowej formie i po solidnym przepompowaniu, ale ja ćwiczę znacznie dłużej niż parę miesięcy (pod kątem filmu), więc myślę, że uda mi się „odchudzić” mięso na tyle, że nawet w stanie spoczynku będzie stanowić estetyczny widok. Widok, dzięki któremu to nie ilość centymetrów w kablu będzie wyznacznikiem efektów, lecz ogólne wrażenie wizualne.
Czy sztuka ta mi się uda, ocenicie sami na koniec testu. Jak się uda, to w formie ankiety.