mam bardzo duży problem. Potrzebuje się dociąć, został mi niecały miesiąc, a jestem w dupie bo waga nie spada.
Wielokrotnie robiłem masę/redukcje i nigdy nie miałem takiego problemu. W tym roku kilka razy, a wynika to z tego, że muszę często wyglądać na dany termin, np sesji. Nie chciałem stać w miejscu więc np miałem sesje, miesiąc robiłem masę kolejny miesiąc redukcje i kolejna sesja.
Po ostatniej sesji (ok 77kg) gdzie byłem świetnie wycięty, zrobiłem 5tyg masę do 83kg. Bardzo szybka i trochę świńska, redu kończyłem chyba na 2400, a mase skończyłem na 5300. Pewnie to wynikało ze zbyt szybkiego dokładania. Z ciężarów byłem zadowolony bo zrobiłem życiówki (martwy 222,5, siad 150x6, ławka 120x1 przy takiej wadze).
Zacząłem redukować 28.07 z wagi 83. Dziś ważę 82,3. Zjadam 2100kcal i trenuje codziennie siłowo (ławki, siady, martwe) + 40 min cardio. Poza tym mam teraz taki okres w życiu, że nie mam prawie innych aktywności bo pracuje w domu.
Wczoraj ważyłem 81,2 - szedłem znowu z 2400 na 2100 i dołożyłem kolejne minuty cardio i jeszcze przytyłem..
Dodam, że mam najlepszą michę od lat, same twarogi chude, ryże, cycki z kurczaka i tego typu produkty. Wszystko liczę. Nawet zjadam w tej samej godzinie posiłki - ale to dlatego, że tak mi się wpasowało w tryb dnia.
Trenuje na czczo, zapodaje przed treningiem johe + efe z kofeina, w ciągu dnia kreta, witaminy, omega3 i tego typu duperele.
Czy ktoś mi powie, co ja mam zrobić?
Różnicę w stosunku do innych redukcji widzę tylko taką, że wtedy miałem więcej aktywności w ciągu dnia. Ale teraz i tak zapieprzam codziennie na treningach i jem o wiele, o wiele mniej kcal niż wtedy.
Za szybko uciąłem kcal?
Jakieś problemy z trawieniem, jelitami? Kortyzol?
pomocy Panowie :)