W środę ćwiczyłem nogi. Zrobiłem 5-6 serii na łydki. We czwartek było w porządku. Lekki zakwas - wiadomo. Robiłem martwy ciąg i przez to rozciągnąłem mocno łydki co spowodowało, że w piątek nie mogłem praktycznie chodzić gdyż czułem okropne rwanie w łydkach. Ból jak ogromny zakwas + wrażliwy mięsień, ból przy małym doku. Nie mogłem praktycznie rozciągnąć łydek ból był tak ogromny. Masaże i kąpiele nie pomogły. Wtedy przypomniałem sobie, że miałem kiedyś już coś podobnego i pisałem o tym na forum. Kiedyś miałem właśnie lekkie zakwasy w łydkach i tak dla lepszej regeneracji rozciągnąłem każdą łydke ze dwa razy. Zaczął się ból... ale to nie jest zwykły ból. To jest męka. To boli jak jakiś połowiczny skurcz, który cały czas się trzyma. Mam nadzieję, że w te środe będzie lepiej. Łydki bolą mnie dzisiaj również ale już słabiej. Jutro powinno być w porządku. Ale ja niechce znowu tego przeżywać. Myślałem nad tym aby 2x w tygodniu ćwiczyć łydki ale lżej żeby się im troche wytrzymałość zwiększyła i tak nie rwały.
Miał ktoś coś takiego? Jeżeli tak to jak temu zaradzić? Przyznam, że nie jest to koniec świata ale jest to wielce uciążliwe. Pomocy!
Szczyt siły - wyprostować gryf łamany.
Faceci rodzą się piekni, kobiety muszą się malować .