Nie mam pojęcia co robić. Nie wierzę w to, że jestem jakimś wyjątkiem, który nie może poprawić swojej sylwetki. Od półtora roku wyliczam skrupulatnie każdą kalorię. Mam już taką paranoję, że zacząłem wliczać przyprawy do zapotrzebowania... Pierwsze pół roku - super. Zszedłem z 106kg do 75kg (niżej nie udało się zejść, był to wrzesień 2017). Zalecono mi przerwę, wejście na zero i ogólnie odpoczynek. Trwała ona z miesiąc. Następnie wiele prób redukcji i tak samo wiele niepowodzeń. Po dziś dzień walczę, żeby zmienić kompozycję sylwetki i nic.. kompletnie nic. Od 8 miesięcy zero progresu - dosłownie. Sprawdzam się bardzo dokładnie tj. robię zdjęcia poglądowe co tydzień i mierzę się centymetrem codziennie. Boli mnie to, że znajomy chodzi na siłkę 3 razy w tygodniu, codziennie opierdziela jakąś zapieksę czy kebsa. Nawet kalorii nie liczy, a progres widzę u niego gołym okiem... Dodam jeszcze, że mój najniższy pułap do jakiego zszedłem to 2400 kcal. Boję się schodzić niżej, bo jak kiedyś wstawiłem dietę do oceny na 2200kcal to mówiliście, że waga mi nie schodzi, bo to głodówka, że metabolizm mi się spowolnił itp. Dodatkowo na takiej ilości byłem wiecznie głodny... Mógłbym się użalać dalej, ale nie chcę marnować Waszego cennego czasu. Jest dla mnie jeszcze jakaś nadzieja czy mam poddać się kompletnie i ulać jak świnia?
PS. Zapomniałem dodać, że wczoraj i dziś pochłonąłem ogromne ilości kcal, bo się po prostu zdenerwowałem. Tak to dietę trzymam w 100 procentach, urozmaicam.
PS2. Wiem, że brakuje mi mięśni, ale nie mogę podjąć próby zrobienia masy, kiedy mam trochę fatu. Jednak tłuszczu spalić nie potrafię i tak o to stoję w miejscu.
