Sądziłam niedawno, że trochę potrwa zanim moje nogi zawędrują na wyższe górki. Na szczęście stało się inaczej i po Babiej przyszedł czas na Tatry. Niespodziewanie znajomość z
sfd okazała się bardzo przydatna i dzięki temu spotkałam się z przesympatyczną Hanką
. To nikt inny tylko dobrze tu wszystkim znana
tyralaa, którą zawsze podziwiałam za konkretne podejście do życia, siłę i wesołe usposobienie. Hania taka właśnie jest
, dawno się tyle nie uśmiałam. Z jej pięknego domu w Kościelisku Giewont był na wyciągnięcie ręki i jak wszystkich gości oczarował, wręcz zaczarował nas ten widok. Powiem szczerze - zazdrość mnie zżera. Widzieć to wszystko codziennie, od świtu do późnego wieczora… musicie same to zobaczyć. I jeszcze rudego kota Hani, ostrzyżonego „na lwa”. Rewelacja!
Haniu, pięknie dziękujemy, także za cenne rady dotyczące organizacji wycieczek. Wstawaliśmy wcześnie rano, ale dzięki temu ominął nas ten cały sezonowy ścisk.
Najbardziej jestem dumna z wejścia na Czarny Staw, stromymi schodami w górę, niektóre młode dziewczyny szły na czworakach. A ja, aska
, weszłam bez problemów i równie sprawnie zeszłam na dół. Zakwasów i tym razem nie miałam. Nasz maluszek trochę szedł, trochę się nosił, w sumie parę ładnych kilometrów zaliczył na nogach. Z Morskiego Oka wracaliśmy skrótami i szedł dzielnie, za nic nie dał się włożyć do fotelika. Nie marudził, bo co chwila jechały konie, miał więc co robić.
Szlak na Kasprowy jest wymagający, Hania mówi, że idzie się schodami wręcz na jedną nogę. Czyli jeszcze nie dla mnie, ale z góry mogę schodzić. Na szczycie Kasprowego przeszliśmy trasę wyznaczoną dla niedzielnych turystów. Już widzę potrzebę kupienia kolejnych butów. Muszą mieć dobrą przyczepność, ale też twardszą podeszwę niż te, w których byłam. Miejscami ścieżka wydawała się zbyt wąska, niebezpieczna, jakiś drobny lęk się pojawił. Trzeba się przyzwyczaić do tej przestrzeni i stromizny zboczy, ale już wiem, że Beskidy na długo mi nie wystarczą. Trzeba szybko robić formę
Na zakończenie chciałam wspomnieć o kijach, coś z własnych obserwacji. Chodzę z nimi od wielu lat i przekonałam się, że nie zawsze pomagają, zwłaszcza w górach. Owszem, ułatwiają wspięcie się na stromizny lub schodzenie, gdy na przykład kamienne stopnie są zbyt wysokie. Poza tymi sytuacjami wolę chodzić bez kijów, przeszkadzają mi ewidentnie. Jest to jednak jakaś forma asekuracji, dlatego noszę je na wszelki wypadek. I już tradycyjnie fotka - Tatry oczywiście.