SFD.pl - Sportowe Forum Dyskusyjne

"DT Xzaar. Triathlon, cel Double IronMan 2017"

temat działu:

Po 35 roku życia

słowa kluczowe: , , ,

Ilość wyświetleń tematu: 767856

Nowy temat Wyślij odpowiedź
...
Napisał(a)
Zgłoś naruszenie
Początkujący
Szacuny 5 Napisanych postów 190 Na forum 13 lat Przeczytanych tematów 4733
Nie wiem jak spining ale jest to mój drugi sezon w tri pierwszy średnia prędkość z 40 km to 34 km/h w zeszłym roku zakupiłem trenażer i pedałowałem 2-3 razy w tygodniu zazwyczaj trening interwałowy po 45min do 1,5 godziny w tym roku średnia prędkość z tej samej trasy to 39km/h.Oczywiście nie sam trenażer to zrobił ale zimowa baza bezcenna i jeżeli masz możliwość jazdy na spiningu w zimę to na pewno odda Ci to w sezonie letnim. Z poprzednikiem zgadzam się w 100% swoje na drodze trzeba wyjeździć i przepraszam że się wtrąciłem bo to pytanie do naszego iron-mena.



Zmieniony przez - luk1166 w dniu 2015-09-08 16:25:16

Zmieniony przez - luk1166 w dniu 2015-09-08 16:29:36
...
Napisał(a)
Zgłoś naruszenie
Znawca
Szacuny 48 Napisanych postów 885 Wiek 41 lat Na forum 15 lat Przeczytanych tematów 17458
Pod wiatr uwielbiam jeździć zimą na biegówkach :) do takich warunków jestem psychicznie przygotowana. Zastanawiałam się jednak nad spinningiem zimą, bo zwyczajnie chciałabym zacząć sezon na drodze z jakimś przygotowaniem. mam świadomość tego, ze żeby dobrze pływać, trzeba pływać, żeby dobrze i pewnie czuć się na rowerze, trzeba jeździć i w końcu żeby biegać, trzeba biegać. Dzięki Panowie, rozważę mocno ten rodzaj przygotowań do przygotowań właściwych:)
1

" - Tato.... - ciągnąłem słabym głosem. - Nie jestem pewien co robić, ledwie mogę się ruszać..
- Synu.... - powiedział z nagłą determinacją. - jeśli nie możesz biec, idź. Jeśli nie możesz iść, czołgaj się. Rób to, co musisz i nigdy, przenigdy się nie poddawaj.

Zamknął oczy i mocno mnie uścisnął. Wyciągnąłem rękę i położyłem dłoń na jego ramieniu.
- Tak zrobię, tato - wymamrotałem. - Nie poddam się.
Rozluźnił uścisk, a wtedy moja głowa bezwładnie opadła na brzuch. Rozłożyłem ręce i nogi a potem postąpiłem tak, jak radził - zacząłem się czołgać."

http://www.sfd.pl/Spawareczka_wychodzi_z_krzaków-t1033235-s9.html 

...
Napisał(a)
Zgłoś naruszenie
Ekspert
Szacuny 452 Napisanych postów 5813 Wiek 45 lat Na forum 11 lat Przeczytanych tematów 438654
A ja się zapytuję, gdzie relacja:)

This is the best deal you can get.

...
Napisał(a)
Zgłoś naruszenie
Ekspert
Szacuny 550 Napisanych postów 7987 Wiek 47 lat Na forum 14 lat Przeczytanych tematów 99207
Bardzo przepraszam, ale mysli do zebrania byl ogrom. Przepraszam tez z gory za bledy, pisalem na niemieckiej klawiaturze i nie zrobilem edycji, bedzie pewnie morze literowek.. Dzieki za wszystko co napisano wczesniej, w weekend wroce do zywych i raz jeszcze sprawdze komu winiem jestem odpowiedzi na pytania.. Wiecej zdjec i porzadny film za kilka dni.. Plan na pszyszlosc.. rowniez jak nieco dojde do siebie.

Dzieki za wszystko !





„Kiedy porywasz sie z motyka na slonce upewnij sie, ze dysponujesz stosownie duza motyka” - Xzaar77.

Mam nadzieje, ze przypisujac sobie te mysl nie popelniam plagiatu, ale nie przypominam sobie bym to gdzies wyczytal ;) Calosc jest wynikiem pewnej wieczornej rozmowy Polakow, przy jednym piwie na glowe. Ponizej cytuje rozmowe dwoch mezczyzn w przekladzie na jezyk cywilizowany, unikajac slow potocznych uznawanych za nieprzyzwoite :)

Siedzimy z piwkiem na balkonie pokoju hotelowego, jest 22, widok mamy wprost na zamek w Malborku, pieknie oswietlony. Nie wiem skad Sz. wpadl na mysl, bowiem jest czarna noc i ksiezyca ani sladu, a o slonku nie wypada wspominac..



Sz: Kurcze, nie wydaje Ci sie ze porywamy sie z motyka na slonce ?
Xzaar77 ( dalej zwany X ): z czego wnosisz ?
Sz: Widziales ten nurt, fale, czujesz wiatr, ma padac, to bedzie koszmar..
X: Bedzie..
Sz: Wiem ze bac sie nie boisz, ja tez nie.. ale moze nie damy rady ?

X: Damy !

Sz: Kurcze.. sam nie wiem..

X: Motyka i slonko mowisz.. Slonko duze jest nie ?

Sz: Kawal drania..

X: No wlasnie. Tylko ze my mamy k****sko wielkie motyki !





Przyjechalismy do Malborka rano, i od poczatku mine mialem niewyrazna. A bo to Nogat, ktory mial miec nurt znikomy, pedzi mi przed oczyma jak gorska jakas rzeka, a bo wieje niemilosiernie i prognozowana predkosc wiatru do 60 km/h przestaje byc powoli jedna z opcji, staje sie niemal pewnoscia.. Nic to, jakos to bedzie.. Zakwaterowanie w „hotelu”, spotkanie z Marcelem, ktory w dosc scisle strzezonej tajemnicy przyjechal aby rozliczyc sie z dystansem 1/2 IM i odegnac zly nastroj po niezbyt przyjemnych przygodach w Gdyni. Razem z moja chrzesta corka spedzamy czas na spacerze po Malborku, malym piwku, poszukiwaniu opcji na obiad w czym co choc odrobine przypomni wloska restauracje. W koncu doczekawszy sie na ostatniego do kompletu Szarego, ktory wystartuje ze mna na calym dystansie IM - ladujemy w sieciowce z przyzwoita pizza, srednim makaronem i calkiem dobrym piwkiem ;) Po obiedzie idziemy na expo - tego dnia wylacznie chodzimy i robimy tych km calkiem sporo, rezygnuje wiec z zaplanowanego rozruchu biegowego - odbieramy pakiety i wstawiamy rowery do strefy. Jeszcze wczesniej, wyjmujac rower z bagaznika i chcac dopompowac tylne kolo urywam zawor.. wspolnymi silami wymieniamy detke - zapas musze wiec dokupic na expo. Rzucam mimochodem, ze to chyba bedzie dosc pecha jak na nas 3 i dalej pojdzie juz spokojnie.. Okazalo sie ze to jeszcze nie byl koniec ;) Poki co jednak rowerki wstawiamy bez klopotu, w strefie luzno i wszystko ladnie zaplanowane. Udajemy sie do swoich kwater na mala drzemke, spotykamy sie ponownie wieczorem na pasta party i odprawie technicznej - w sali rycerskiej Karwan na samym zamku. Okolicznosci piekne, makaron niemal niejadalny - ja zjadlem bo mam wszystkoodporny zaladek, ale np. Marcel nie ruszyl ;) Odprawa szalenie monotonna, ale siedzimy i sluchamy. Juz w drodze do hotelu po odprawie lapie nas deszcz, a ja mam juz nerwowa sytuacje, wizualizujac sobie swoje przygotowania workow startowych uswiadamiam sie ze nie przypominam sobie nijak paska na serce do Ambita. Gruntowne przeszukanie pokoju potwierdza obawy, co gorsza - w domku w lesie rowniez nie ma paska, nie ma go i w aucie. Amba ;) Na szczescie Marcel, diabel wie po co, ma dwa ;) I to dokladnie takie jak trzeba, bardzo specyficzne. Pozyczam pasek, sukces oblewamy na balkonie nasennym piwkiem, staramy sie tryskac humorem co obrazuje nasza cytowana na poczatku rozmowa.. Idziemy spac. Ja spie o dziwo doskonale i budze sie 3 minuty przez zaplanowana pobudka o 3.27 „rano” - kapiel, sniadanie - nalesniki, miod, dzem, drozdzowki i kawa - nie wiem ile, wszystko pod korek, nie jak zwykle z umiarem. Po sniadaniu 45 minut lezakowania, toaleta - wszystko dziala jak w zegarku, ruszamy na linie startu, autem, choc to 500 metrow moze - zabieramy mase szpeju w workach, chcemy tez by nasi kibice mieli jakis cieply dach nad glowa jak bedzie zimno ;) Powoli zjezdza sie moja rodzina - lacznie po poludniu kibicuje mi kilkanascie osob z rodziny i kilkoro przyjaciol, ale ja od zawsze robie frekwencje na zawodach ;) Odwiedzam Zuzke, laduje na nia 3 bidony pelne izotonika, ostatnie sprawdzenie, ruszamy nad wode. O 5.40 stoimy juz w grupie ponad 200 takich samych jak my stracencow ubrani w pianki i robimy wszystko by nie zamarznac i nie myslec o tym, co nas czeka. Znosze napiecie wyjatkowo dobrze, a to gdzie jestem, co robie, i jaki to etap mojego zycia dociera do mnie dopiero, gdy wchodze do wody, ledwo co po wschodzie slonca - ktory byl symboliczny, bo slonka tego dnia nie ogladalismy. Zegnamy sie z Sz. na wejsciu do wody, na tym etapie napewno nasze drogi sie rozejda, zyczymy sobie tylko jednego, bysmy spotkali sie wieczorem na mecie. Doplywam na linie startu, bo startuje z wody, ktora jest wyjatkowo ciepla, niestety malo przejrzysta i smakuje i pachnie bagnem. Organizacja jest doskonala, nie czekamy dlugo, rozlega sie sygnal.. a dla mnie rozpoczyna sie wyscig zycia, wymarzony, wysniony i wyczekiwany, ten ktorego pragne i boje sie jak ognia..





Wyscig.



Woda.. woda jak woda, mokra, duzo i nie przepadam, bo plywam slabo. Ruszam bardzo wolno, by dac odplynac lepiej plywajacym ode mnie, czyli wszystkim ;) Po chwili faktycznie mam czysta trase i nie doswiadczam legendarnej pralki wcale. Nawigacja jest prosta, cztery petle po 950 metrow na dosc waskiej rzece, proste maja dlugosc 450 metrow, biale boje sa duze, nawet taka lajza jak ja nie nadlozy wiele. Pierwszy odcinek mam pod prad, ktorego kierunek idealnie pokrywa sie z kierunkiem wiatru, ich wektory sumuja sie i w efekcie plyniemy pod prad i fale, ale o dziwo wcale nie plynie sie zle. Moja strategia zaklada mocna prace pod prad i lekkie splywanie z pradem - czego zaluje juz na trzeciej petli. Mocno pod prad plyne na pelnej pracy nog, do czego zupelnie nie jestem nawykly na dystansie dluzszym niz kilka dlugosci basenu w treningu. Po nawrocie na trzecia petle atakuja skurcze - i to jak stado dzikich psow - cala banda. Obie lydki i prawe udo ;) Lewa lydka spiela tak, ze nie puscila do wieczora na dobre. Jakos plyne jednak, kombinujac jak rozluznic nogi - rozne sztuczki sprawdzaja sie lepiej lub gorzej, ale oto nawrot, plyne w dol z pradem i zwyczajnie dryfuje ;) Po chwili skurcze odpuszczaja i wracaja jeszcze kilka razy ale juz z mniejsza moca, nie obwiniam ich o swoj wybitny wynik w wodzie. Okolicznosci plywania piekne, wzdluz murow zamku, nawrot pod mostkiem pelnym kibicow - super. W dol splywac trzeba srodkiem nurtu, kazde zblizenie do brzegu powoduje platanie rak o wodorosty. Nic to, nie robi to na mnie wrazenia, rok temu, owszem, ale nie dzis. Koncentruje sie na tym by plynac w miare prosto i rowno, nie umordowac sie. Po trzeciej petli juz wiem ze wyjde z wody rzeski, jeszcze nigdy tak swobodnie nie plynalem w wodzie otwartej, doswiadczam po raz pierwszy dzis magii zawodow. Miedzyczasie jestem ciagle wyprzedzany, dubluja mnie duzo lepsi plywacy. Na ostatniej mojej petli jest nas juz w wodzie niewielu, i splywajac ostatnia prosta z pradem o dziwo stwierdzam, ze nie bede z wody wychodzil ostatni - widze jeszcze osoby walczace pod prad. Wreszcie jest - uprawgnione wyjscie z wody, ogluszajacy doping moich i innych kibicow - to kolejna magiczna cecha dystansu IM - odnosze wrazenie ze im slabszy jestes, tym wiekszy dostajesz aplauz, doping i wsparcie kibicow - tak jak powinno byc. Spiker zawodow, jak zwykle, nie odmawia sobie okazji do pozartowania z mojej postury, ale Wania robi to tak uroczo, ze nie gniewam sie wcale. Ja mam swoj swiat, stoje na suchym ladzie i jestem o krok blizej szczescia. Lekkim truchtem pokonuje dobieg do strefy zmian, bardzo dlugi dobieg - zdejmuje gorna czesc pianki i wtedy dociera do mnie jak jest zimno i jak bardzo wieje.. Wypatruje Marcela - powinien szykowac sie w tym czasie powoli do swojego startu o 9.00, ale nie widze go. Wpadam do strefy, to juz, ukonczylem plywanie w Ironmanie ! Czas naplywalem 1:47:37. Nie jestem szczesliwy, ale mam to na co zasluguje i na co mnie stac. Jest sprawiedliwie.




T1



Zmiana nr 1 - zabieram worek z wieszaka, lece do namiotu. Spodenki kolarskie mam juz na sobie, plywalem w nich - wycieram sie, zjadam zel, zakladam skarpetki, buty, zjadam batona, pije, zakladam koszulke kolarska i kurtke przeciwdeszczowa, jem kolejny zel, udaje sie do kibelka, wracam po kask, lece po rower. Tak to pamietam - wszystko na spokoju i w dobrej atmosferze, jestem wsrod takich samych jak ja zawodnikow konca stawki, nastroje bojowe ale swiadomosc swojego miejsca w szeregu ogromna. W drodze po Zuzke usciski z rodzina i przyjaciolmi, i ja i oni wiemy, ze teraz rozegra sie moj IronMan. Moge isc lub czolgac sie na maratonie jesli bedzie trzeba, ale na rowerze jeden blad, upadek, zniweczyc moze wszystko.. Czas T1 to ponad 13 minut.





Rower.



Na trase kolarska ruszam ze strata 20 minut do Sz. Dolozyl mi 17 minut w wodzie, szybciej zmienial. Mam pelne info i to jest moj cel mentalny, powoli niwelowac strate. Wyjezdzam na pierwsze okrazenie o dlugosci 30 km - bedzie ich 6 - ma byc rozpoznanie walka ;) Pierwsze 9 km jedzie sie bardzo dobrze, szybko, dogrzewam sie i czuje niezle, ale nastroj psuje mi widok osob jadacych z przeciwka, tych co sa przede mna. Widze na twarzach bol - a to jest pierwsze, dla wyjatkowo szybkich zawodnikow drugie okrazenie. Wszystko wyjasnia sie po pierwszym nawrocie na beczce - jade po raz pierwszy dzis pod wiatr. Przed chwila jechalem 34-38 km/h nie wkladajac w jazde pelnej mocy, teraz jade 18 km/h a oczy wychodza mi z orbit.. Nie bede opisywal Wam monotonnie 6 okrazen jazdy, tylko to co pamietam, momenty. Calosc ukladala sie na kazdej petli podobnie az do konca - pierszy odcinek z wiatrem, kawalatek pod czolowy wiatr, nastepnie kawalek z wiatrem bocznym, ale z tylu lekko, nastepnie 3km pod wiatr w oczy, nawrot i ten sam kawalek z wiatrem, nastepnie znow boczny, ale tym razem zawadzajacy o twarz ;) Na koniec koszmarne 7 km jazdy pod czolowy wiatr, mordega. Tak sie to ukladalo przez caly wyscig z ta roznica, ze na piatym okrazeniu mialem pol godziny mzawki, a cale szoste przejechalem w ulewie ;) Jade wiec sobie z Zuzka przez pola i wioski, czesto mijamy sie z Sz. i wiem ze powoli odrabiam strate. Nie kontroluje tempa by sie nie zajechac - jade na tetno, nisko, w tlenie. Pod koniec 2 okrazenia mam do Sz. okolo 2 km straty, ale czuje ze potrzebuje WC. I tu Ci z Was ktorzy dopiero planuja starty znajda dla siebie nauke na moim bledzie. Czesto pisze Wam o tym, ze moj organizm doskonale sam sie chlodzi, ze poce sie bardzo mocno i dzieki temu nie przegrzewam, musze jednak bardzo pilnowac nawadniania. Brak doswiadczenia, stres, ferwor walki - wszystko to spowodowalo to, ze nie przemyslalem do konca tego, w jakich znajduje sie warunkach. Z zelazna konsekwencja pilem co 10 minut, ale bylo tego dnia zimno, nawet 20 stopni mniej niz w poprzednich startach i dlugich treningach. Prawdopodobnie niemal nie pocilem sie i stad koniecznosc sikania na trasie. Tak wiec na ostatnim bufecie drugiego okrazenia zatrzymalem sie pod toy toy ;) Szybka akcja, przepraszam za detale - siki przezroczyste - jest idealnie przynajmniej pod tym wzgledem. Uprzedzam Was, zolte siki zle, brazowe - jest dramat, powazny dramat !Jade wiec dalej, mijam moich szalonych kibicow - mimo zamknietej trasy jakimis polnymi objazdami pokonuja kilometry i stoja w miejscach, gdzie nie maja prawa byc ;) Wariactwo. Pod koniec czwartego okrazenia musze znow sikac i juz wiem, ze kolejny raz bede musial w czasie zmiany na bieg. Znow trace nieco do Sz. a juz mialem go na 2 minuty przed soba. Miedzyczasie mijam Marcela, raz, drugi, trzeci ! Trzeci raz widze ze zjezdza juz na te ostatnia fatalna prosta i juz wiem, mam pewnosc ze ukonczy - nawet gdyby mial isc do konca z rowerkiem na plecach. Dodaje mi to sil i jakos trzymam sie jeszcze, choc cierpia juz moje plecy i brzuch - trenowalem dlugie jazdy, ale nie tyle by przygotowac sie na 7 godzin pod wyscigiem. Gdy wyjezdzam na swoje ostatnie okrazenie znow mam Sz. na 2 minuty przed soba, a pozostaje nas na trasie juz bardzo niewielu. Wiem ze za mna jest kilkanascie osob, odrobilem kilka pozycji po wodzie ale dzis to nie ma znaczenia. Boli mnie juz wszystko, cierpie strasznie, krece a mam wrazenie ze stoje w miejscu. Na ostatnich km mam juz Sz. w polu widzenia, sukcesywnie dojezdzam, ale plakac mi sie chce ze zlosci na swoja niemoc. Pogoda pogoda, a ja zwyczajnie nie mialem dzis sil by pojechac szybciej. Z drugiej strony wiem ze dojade, moj dzielny rowerek nie zawiodl mnie, nigdy mnie nie zawodzi. Jade smagany deszczem, mokry absolutnie, probuje nie myslec o tym ze nie mam w butach biegowych suchych skarpet na zmiane, ze czeka na mnie koszulka biegowa bez rekawkow i spodenki maratonskie bez bielizny ;) Na ostatnim okrazeniu dziekuje na kazdym punkcie kibicowania - ktorych bylo po drodze kilka, dzieciaczki z rodzicami stali w tym wietrze i deszczu caly dzien ! Za to kocham te dyscypline, dla nich pojechalbym jeszcze jedno kolko, gdybym musial. Ostatnie okrazenia urozmaicalem sobie wozeniem bidonow dla dzieci na trasie - rozdalem najpierw swoje puste, nastepnie bralem bidony z izo na punkcie odzywiania Powerbar i rozwozilem na wioski dla dzielnych maluchow. Oni sie cieszyli, a ja mialem czym zajac glowe, widzialem ze wiele osob bawilo sie tak samo. Dziekuje wolontariuszom na trasie, mlodzi ludzie, mogli byc gdziekolwiek indziej, ale stali tam w deszczu dla nas. Wolontariusze ogolnie sa moimi bohaterami, zawsze to podkreslam. Nie da sie przecenic pracy tych cudownych ludzi. Maja dla nas usmiech, a malo kto ma sile im podziekowac. Wyjezdzam na ostatnia prosta - 7 km do mety i mam Sz. doslownie o rzut beretem - ale moja dupa wola juz o pomste do nieba ;) Zmieniam bieg na twardy, wstaje z siodla i gonie na stojaco. Dogonilem kolege 6 km przed koncem etapu kolarskiego, po 174 kilometrach pogoni, niwelujac 20 minut straty - co wazne, jadac samotnie. Piekne przezycie mimo zimna, bolu, mimo kilkunastu kryzysow, bede te jazde pamietal do konca zycia. Ilosc mysli, wnioskow, ilosc przeanalizowanych watkow z mojego zycia w czasie tej jazdy jest nie do opisania. Jesli wydawalo mi sie, ze wiem co to samotnosc dlugodystansowca, to teraz musialem zrewidowac ten poglad. Teraz dopiero wiem, chyba wiem ;) Konczymy etap mijajc sie co kilka chwil - jeden odskakiwal drugiemu na 20-30 metrow, kontra, i tak do konca. Dzieki temu rozgrzalismy sie nieco i rozkrecilismy nogi na duzej kadencji. Mam juz tak dziwnie porobione z glowa, ze gdy wyjechalem na ostatnia prosta na belke zrobilo mi sie zal.. ze to juz koniec.. chore nie ? Szybko mi przeszlo, bo najpierw uslyszalem, a poniej zobaczylem moja zone, ktorej dzis mialo tu nie byc z powodow zdrowotnych. Tego zniesc juz nie bylem w stanie i poryczalem sie schowany pod szyba kasku jak dziecko. Na szczescie lalo w tym momencie tak, ze nikt sie nie zorientowal. To byl kolejny kluczowy moment wyscigu, po zejsciu z roweru mialem juz tylko maratonik przed soba. Czulem ze nie wazne jak, ale musze dac rade.. Jak pojechalem, i co zrobilem zle ? W sumie wszystko.. Zdecydowanie nie bylem fizycznie gotowy do takiej jazdy, trenowalem, uczylem sie, ale to wszystko bylo za malo na 180 km dobrej jazdy w trudnych warunkach. Moze przy dobrej pogodzie byloby troszke lepiej, a moze nie, teraz to bez znaczenia. Zawiodlo przygotowanie fizyczne, zawiodla taktyka odzywiania - wszystkie srodki odzywcze mialem podzielone na batony, zele i plyny - nie planowalem picia wody. Gdy zorientowalem sie, ze jest klopot w postaci zbyt malego wydalania wody przez skore bylo za pozno, nie moglem zmieniac taktyki i wymienic bidonow na wode, bo zabrakloby kalorii. Ubralem sie dosc przyzwoicie, ale tez wyszedl brak doswiadczenia. Mnie zabraklo ochraniaczy na buty, przez co stopy w moich wentylowanych Izumi najpierw mi przemarzly od wiatru, nastepnie przemokly i w efekcie - z braku zapasowych skarpetek maraton pobieglem w przemoczonych. Z drugiej strony, widzialem osoby ubrane lekko jak na upalne wyscigi i slabo robilo sie od samego patrzenia na sine, zaciete twarze. Na drugim biegunie byli starzy wyjadacze - dlugie spodnie, ochraniacze, dlugie bluzy i buffki, ochraniacze na kaski. Rower byl najbardziej selektywny i tu poleglo ponad 20 osob z dlugiego dystansu, jeszcze wiecej z polowki IM z tego co pozniej sie dowiedzialem. Wynika to z tego ze na caly IM mimo wszystko decyduje sie mniej slabo przygotowanych osob niz na 1/2. Widzialem mezczyzne ktory na koncu jednej z petli zszedl z roweru i zwyczajnie cisnal nim na trawnik, po czym upadl obok. Pozniej dowiedzialem sie ze czlowiek ten mial za soba 150 km na rowerze, nie mial jednak sily na ostatnie 30. Domyslam sie ze gwozdziem do jego psychiki byl deszcz, ktory i mnie podlamal, ale pozniej zmobilizowal. Wiedzialem od poczatku ze imponujacego wyniku tu nie bedzie, i kazda kolejna przeciwnosc losu bralem jako motywujaca - skoro moj pierwszy IM ma zakonczyc sie marnym wynikiem, niechaj bedzie tak ciezko jak tylko sie da, abym wieczorem mogl z godnoscia spojrzec sobie w oczy w lustrze. Byly momenty gdy rozmawialem sam z soba, dwa razy bylem zwyczajnie bliski placzu ze zlosci - im mocniej staralem sie jechac, tym mocniej wialo nam w twarz. Ani przez moment, zarowno na rowerze jak i pozniej w biegu nie myslalem nawet o tym ze moglbym sie poddac, jednak na rowerze wielokrotnie dopadala mnie mysl czlowieku, jak ty pobiegniesz maraton, skoro teraz ledwo jestes w stanie utrzymac kierownice w dloniach.. Zmiennosc stanow psychicznych w takim wyscigu jest fascynujaca, w jednej sekundzie przechodzilem z rozpaczy w euforie, przeskakujac myslami do czekajacego mnie wieczorem finiszu, do wszystkich moich bliskich na mecie. Koncze zatem etap kolarski, schodze z roweru na belce przy straszliwym wrzasku moich kibicow, Sz. jest kilka metrow przede mna. Unosze jeszcze Zuzke wysoko nad glowe w gescie radosci, teraz juz tylko maraton, teraz tylko nogi, nie zaleze juz od sprzetu, jestem panem swojego losu. Wtedy pierwszy raz dotarlo do mnie - ukoncze ! Stanowczo prozne podejscie zwazywszy na to ze czekal na mnie maraton, ktory sam z siebie potrafi czlowieka polknac, przezuc i wypluc, ale mialem juz wtedy glebokie przekonanie ze dam rade. Zbyt wiele osob liczylo na mnie, zbyt wiele poswiecilem czasu swojego i mojej rodziny, wreszcie, zbyt wiele slow padlo z mojej strony o tym jak wazne sa marzenia i sila woli, by teraz sie poddac. Nie znalazlbym dosc glebokiej dziury w ziemi, aby sie schowac ze wstydu przed swiatem ;)



T2. 



Na sztywnych nogach wpadlem do strefy zmian, odwiesilem moj dzielny rowerek na wieszak, kask na kierownice i biegusiem po worek i do namiotu. W namiocie wesolo, wszyscy chyba szczesliwi byli ze ten etap juz za nami. Wesolo tez, bo nikt nie moze odpiac kasku - palce sa sine i sztywne, nie ma w nich czucia. Powoli przebieram sie wiec z kaskiem na glowie, zdejme go za chwile gdy wroci choc czesc krazenia. Zdejmuje spodnie kolarskie, na ich miejsce zakladam maratonki. Buty biegowe na mokre skarpety, koszulke zmieniam na moja zasluzona weteranke z maratonow w Paryzu i Dusseldorfie, na nia zakladam na powrot kurtke przeciwdeszczowa. Ponownie kibelek - to juz 4 raz dzis, ale szybko i sprawnie. Miedzyczasie jem dwa batony, pije wode. Okulary na glowe, leje, wiec przynajmniej w oczy nie bedzie mnie sieklo. Wychodzimy do strefy gdzie stoja kibice i rodziny, witam sie z tymi co dojechali, sciskam zone i po 7 chyba minutach jestem na trasie maratonu. Ze mna Sz. - biega wolniej ode mnie, ale nie dzis jak sie okaze. Postanawiam pierwsze okrazenie zrobic z nim dosc wolno, aby poznac trase i sprawdzic w jakim jestem stanie. Na szczescie.. Nie wiem jak skonczylby sie ten dzien, gdybym probowal trzymac sie taktyki - ta zakladala maraton w 4 godziny..





Bieg.

6 petli po 7km kazda i ogonek na mete - tak zbudowana byla trasa biegowa. Wybieg z niecki w ktorej usytuowane byly strefa zmian i meta, mostkiem przez Nogat, nastepnie 2km wzdluz rzeki parkiem, sciezka szutrowa, podbieg do lasu do strefy zywienia i kontroli, powrot przez park, podbieg chodnikiem do Zamku, bieg przez Zamek po kamieniach brukowych, petla w wyschnietej fosie Zamku - kamienie lub trawa do wyboru, ponownie petla po Zamku - kamienie - i znanym nam juz mostkiem do strefy, runda wkolo mety - kamienie, piach i trawa, pozniej dodatkowo bloto ;) Tak wygladala trasa, nie nudna, nie plaska, trudna technicznie, ale bardzo przyjemna. Na trasie sporo kibicow celowych i bardzo duzo przypadkowych - turystow. Rosnie w narodzie swiadomosc sportowa, bylem ogromnie zaskoczony kultura kibicowania przypadkowych osob - nikt nie wlazil nam na trase, nikt nie narzekal ze przejsc nie mozna, wszedzie usmiechy, brawa i dobre slowo. Mnostwo starszych osob z parasolkami stalo na trasie godzinami, stada dzieciakow ze zmarznietymi lapkami czekalo na przybicie piatki, oczywiscie moi kibice - rodzina, przyjaciele, koledzy z forum, nawet Igor dzielnie czekal na mnie na terenie zamku ;) Nie sposob wyrazic slowami jak wiele wdziecznosci mam dla nich wszystkich. Biegniemy zatem ta ciekawa trasa, tempo ponizej 6 minut i nie jest tragicznie, wieje jakby coraz mniej, czasami ma sie wrazenie ze slonko za chwile przebije sie przez chmury. Kilka razy widzimy piekna tecze. Dwa pierwsze okrazenia ida lekko, trzecie rowniez, jestem na polowce - caly czas z Sz. - biegniemy razem i postanawiamy ze tak bedzie do konca. Najgorsze przed nami i nie ma szans by jeden drugiego zostawil teraz samego na trasie. Biegne caly czas w glebokim tlenie, mam ogromny komfort oddechowy i wiem, ze wydolnosc to jedyne co przygotowalem na ten start perfekcyjnie. Konczac zdaje sie 2 okrazenie widze w strefie mety Marcela, ma juz medal i koszulke finishera, udalo sie, jestem szczesliwy. Teraz tylko ja musze zrobic swoje i bedzie to dla nas dobry dzien. I wlasnie ta pewnosc siebie gubi mnie na etapie biegowym. Robi sie niemal cieplo, wiatr ustaje i jak wspomnialem pojawia sie nawet szansa na odrobinke slonka. Widze na trasie Łukasza, szybko sciagam kurtke przeciwdeszczowa i dalej biegne juz w jednej warstwie bez rekawka. Jest czwarte okrazenie, mija doslownie 10 minut, zrywa sie wiatr i zaczyna lac. Sz. ma klopot z kolka, drastycznie zwalniamy by odpoczal, ale w tym czasie ja wychladzam sie w szybkim tempie. Ponownie przyspieszamy ale czuje jak sily uciekaja mi wraz z kazda odrobinka ciepla jaka mam jeszcze w sobie. Teraz Sz. ciagnie mnie mentalnie za uszy, widzi jak wygladam i mowi, caly czas mowi cos do mnie, nie wiem co, ale biegne doslownie za jego glosem. Cudem dopadamy do strefy mety konczac 4 okrazenie, widze moich, prosze o kurtke, zakladam ja mokra na mokre cialo, nie jestem w stanie biec, przez strefe przechodze. W tym czasie moi kibice bardziej rozgarnieci ode mnie pedza na koniec strefy tam, gdzie jest jedyny na trasie punkt gdzie mozna w zgodzie z przepisami skorzystac z pomocy z zewnatrz. Czeka na mnie pelna ekipa serwisowa, zaangazowali sie nawet przyjaciele od Garnka mocy, Przemek i Magda. Magda drze sie na mnie z daleka ze mam sie rozbierac, nieprzytomnie wiec sciagam kurtke, koszulke, i ide tak jak ta sierota z mokrymi ciuchami w dloniach. Dopadaja mnie jak stado dzikich psow - wycieranie, suszenie, ciepla, sucha bluza z dlugim rekawem Under Armour - zakladaja mi ja w kilka osob bo gruba kompresja nie chce wchodzic na mokre cialo. Sz. czeka na mnie ale kaze mu przynajmniej isc, boje sie ze zmarznie stojac, dogonie go. Mnie ponownie ubieraja w kurtke przeciwdeszczowa, cos do mnie krzycza, ja pytam czy zdaze w limicie czasu a Magdalena patrzy na mnie jak na wariata - mamy do mety 14 kilometrow i ponad 3,5 godziny czasu. Dobrze mi z nimi i chcialbym tak zostac, ale trzeba biec, to nie koniec. Dziekuje, probuje jeszcze napic sie coli ale wszystko wraca na ziemie - jestem tak wychlodzony ze organizm nie chce juz pracowac na zadnej plaszczyznie. Ruszam w pogon za Sz. i doganiam go na mostku, rusza za mna i biegniemy. Od teraz pobiegniemy juz do konca bez przerwy, bo boimy sie zatrzymac nawet na chwile. Leje, wieje, a ja czuje sie coraz lepiej, jest mi cieplej. Probuje jeszcze cos zjesc ale nie ma szans. Udaje mi sie wypic odrobine wody, wmuszam w siebie cwiartke pomaranczy. Widze ze Sz. biegnie trzymajac sie za zoladek, kolka, sensacje, ale nie zatrzymujemy sie. To w zasadzie juz gleboki trans, bola mnie miesnie brzucha i ciesze sie ze tyle czasu poswiecilem im na treningach, widzimy osoby biegnace w pelnym zgieciu tulowia, zle to wyglada. Piate okrazenie konczymy w deszczu, przemarznieci, ale biegniemy, odmawiamy przyjecia latarek czolowych od wolontariuszy, mamy cel, chcemy ukonczyc przed 20.00 - czyli tuz przed zmrokiem. Dojezdza rodzina mojego kolegi, jest brat, mama, dziewczyna, widze jak sie cieszy i wiem ze teraz juz nic go nie zatrzyma, a jesli jego nie, to mnie tez. Ostatnie okrazenie to juz wielka przyjemnosc, jest bardzo ciezko, boli mnie doslownie kazdy miesien, ale to juz bez znaczenia. Pozdrawiamy ostatnich zawodnikow na trasie, bo zostalo nas niewielu. Dziekujemy wszystkim mijanym wolontariuszom, ostatni raz pokonujemy kazdy z odcinkow trasy. Jeszcze tylko na punkt zywienia, teraz na zamek, do fosy, nawrot i jest most. Za mostem czeka na nas strefa mety i juz nie ma takiej sily na swiecie ktora moglaby nas zatrzymac. To co przezywam, przezywalem wowczas, nie da sie zamknac w slowa. Konczy sie dla mnie wazny etap mojego zycia, 3 lata poswiecone realizacji jednego marzenia, 3 lata pracy dla tego jednego dnia. Krok po kroku realizowane cele posrednie, wszystkie tylko posrednie dla tego jednego. Na mecie czekaja nasze rodziny, zawodnicy ktorzy juz ukonczyli, rycerze w zbrojach i wolontariusze. Jest glosno, cudownie, i jest to koniec najwiekszej przygody mojego zycia. Wpadamy na mete razem, witamy sie z rodzinami, mnie spiker probuje przepytywac ale odpowiadam bez ladu i skladu ;) Dzieki Lukaszowi mozecie ten moment zobaczyc na filmie. Kiedys zmontuje w calosc dluzszy material, teraz nie mam na to czasu.





Zakonczenie..



Jestem, ukonczylem. 226 km napedzany sila miesni i woli. Miesnie nie dawaly rady, ale glowa tak. Zrobilem to glownie dla siebie, ale mam nadzieje, ze ktos skorzysta z mojego skromnego doswiadczenia. Najwazniejsze co chce, co zawsze chcialem przekazac - nie ma limitu dla naszych, dla Waszych mozliwosci. Nic nie ogranicza Waszych marzen, nikt nie ma prawa mowic Wam, co mozecie osiagnac, a czego nie. Wielokrotnie namawialem Was do sprobowania wielu rzeczy, maratonu, triathlonu. Dzis nie bede, i nigdy nie bede nikogo namawial do dystansu Ironman. To jest nieludzki wysilek, mozliwy do wykonania sila woli, ale na pewno nie zdrowy, nie normalny. Jesli jednak kiedykolwiek sami z siebie zamarzycie o tym - idziecie za tym marzeniem krok po kroku, we mnie zawsze znajdziecie kibica i wsparcie. 

Ironman nie zmienil mnie i mojego zycia tak, jak wczesniej nie zrobil tego maraton. Nie stalem sie kims lepszym, nie doznalem olsnienia, nie splynela na mnie boska moc. Jestem taki sam jak w sobote przed wyscigiem. Ale jestem bardziej swiadom wlasnych slabosci i ograniczen, jeszcze bardziej pokorny wobec natury i zycia. Jeszcze pelniejszy wiary w ludzi i przyjazn.





Dzis czuje sie niezle, chodze w miare normalnie, szybko wracam do zywych. W weekend rozpoczne juz lekkie roztrenowania. O celach na przyszlosc napisze osobno w weekend, bo cele mam, musze miec, bo bez nich jestem gorszym czlowiekiem. Marze o tym by w Waszych dziennikach przeczytac kiedys podobne relacje - i nie chodzi mi o dystans, tylko o przezycie. Nie wazne czego sie podejmiecie, o czym marzycie, liczy sie tylko pokonanie samego siebie. Czasami nie rozumiem pewnych pasji i celow, tak samo jak wiele osob nie rozumie co gna mnie do siegania dalej i wyzej. Nie trzeba rozumiec, trzeba szanowac wybory innych ludzi.



Na koniec chcialem raz jeszcze Wam podziekowac. Spedzilismy razem wirtualnie 3 lata, czesc z Was mialem zaszczyt poznac na zywo. Pozostaje w glebokiej nadziei ze nikogo nie skrzywdzilem slowem i zaniedbaniem, nawet jesli bylem przykry, zadufany czy zlosliwy, to nie bylo to zamierzone, tylko efektem mojej ludzkiej slabosci. Mam nature konfliktowa, jestem nerwusem, latwo mnie sprowokowac, ale nie jestem, nie uwazam sie za zlego czlowieka, wybaczcie wiec wszystko co bylo zle. Ja wynioslem stad samo dobro, ogrom wsparcia, wiedzy, dobrych slow. Bylo mi w niedziele ciezko dziesiatki razy i dziesiatki razy byliscie ze mna. Pamietalem caly czas o tym co obiecalem, za siebie i za Was do mety. Dotrzymac slowa, to najwazniejsze co mozna zrobic. Celowo dzis nie wymieniam Was imiennie, boje sie bowiem ze kogos moglbym pominac. 



Bedzie mnie teraz mniej w dzienniku, bede odpoczywal, nastepnie przebuduje zupelnie swoj plan treningowy. Raportowal sie bede w weekendy, ale zawsze pozostaje do Waszej dyspozycji w miare wlasnej skromnej wiedzy i doswiadczenia.

Czekam tez na Was, na kazda i kazdego - w Sierakowie w roku 2016. Triathlon to piekne polaczenie dyscyplin, warto tego posmakowac.



Marcin. 














Zmieniony przez - xzaar77 w dniu 2015-09-09 11:26:58
8

Aktualny dziennik: http://www.sfd.pl/_DT_Xzaar._Triathlon,_cel_Double_IronMan_2017_-t1018057-s340.html

Cele 2016:

1. Sieraków Triathlon dystans 1/4 IM - http://triathlonsierakow.pl - 28.05.2016 - 02:34:12
2. Challenge Venice dystans IM - http://www.challenge-family.com/challenge-venice/ - 05.06.2016 11:47:48
3. Challenge Poznań ME dystans IM - http://challenge-poznan.pl - 24.07.2016 11:35:22
4. Ironman 70.3 Gdynia - http://ironmangdynia.pl/pl/ - 07.08.2016

...
Napisał(a)
Zgłoś naruszenie
Ekspert
Szacuny 276 Napisanych postów 4714 Wiek 54 lat Na forum 10 lat Przeczytanych tematów 69516
Marcin relacja jak zawsze na najwyższym poziomie cały czas trzyma w napięciu i chce się więcej i więcej..Dla mnie jesteś największym kozakiem jakiego miałem zaszczyt poznać.Ostatnio ogarnęło mnie lenistwo ale po tym co zrobiłeś powiedziałem sobie krótko ,, Xzaar robi po 3 treningi dziennie biega takie dystanse a tobie leniu nawet się nie chce iść na trening i trzymać dietę".Przemówiło i zaczynam nowy rozdział.
A tak poza wszystkim to też kiedyś pływałem w Nogacie w Malborku ale w innym celu.Pozdrawiam.
...
Napisał(a)
Zgłoś naruszenie
Ekspert
Szacuny 452 Napisanych postów 5813 Wiek 45 lat Na forum 11 lat Przeczytanych tematów 438654
Wiesz, często czytam Twoje starsze dzienniki, Twoje trudne początki. Szczególnie wtedy, gdy za oknem wieje, lub gdy jestem bardzo zmęczony i nie mam specjalnie chęci na trening. Ich lektura i Twoje słowa działają lepiej niż kawa, którą piję w międzyczasie.

Bardzo mi pomogłeś ruszyć dupsko z kanapy i nie odpuścić, pewnie bardziej, niż przekazuję to w słowach tutaj. Poczynając od Świętojańskiej 10', na której poprowadziłeś mnie, przez cały późniejszy czas łącznie z niedzielę, gdzie przed wyjazdem do Malborka poszedłem pobiegać rano i myśląc, co Cię czeka na trasie, zrobiłem życiówkę na 10km - 55:58. To Twoja zasługa. Bardzo Ci dziękuję za całokształt.

Relacja jak zwykle - piękna i emocjonalna. Może dlatego piękna, że emocjonalna. Bardzo gratuluję Ci wytrwałości i determinacji, uczciwości w treningach i serca. Mam nadzieję, że kiedyś nauczę się tego od Ciebie. Ciekaw jestem Twoich dalszych losów - będę śledził dziennik i nadal podczytywał starsze wpisy.

Podsumowując - wielkie brawo za Malbork - wiem, jaka była pogoda! - i wielkie dziękuję!

This is the best deal you can get.

...
Napisał(a)
Zgłoś naruszenie
Ekspert
Szacuny 1768 Napisanych postów 4335 Wiek 41 lat Na forum 11 lat Przeczytanych tematów 1261544
Jeszcze raz gratuluje i dziękuję za pełną emocji relację. na prawdę przekazujesz w niej namiastkę tych wszystkich emocji, zmęczenia, bólu i nawet wzruszenia. Niesamowite jest to, że w relacji w której Ty mógłbyś być bezsprzecznie jedynym i głównym bohaterem znajdujesz ta wiele miejsca dla innych. Pełen szacunek, zarówno za dokonania sportowe jak i za wielkie serce.

P.S. Dużo zdrowia dla małżonki.
...
Napisał(a)
Zgłoś naruszenie
Początkujący
Szacuny 8 Napisanych postów 194 Wiek 46 lat Na forum 11 lat Przeczytanych tematów 4983
Brak słów. Genialne, fantastyczne, wspaniałe. Motywujesz wielu w tym mnie. Za to ci dziękuję. Relacja wspaniała po przeczytaniu czuje się jak bym tam byl. To czego dokonałeś pobudza do działania. Good job Sir
...
Napisał(a)
Zgłoś naruszenie
Początkujący
Szacuny 5 Napisanych postów 190 Na forum 13 lat Przeczytanych tematów 4733
Dziękuje że jesteś
...
Napisał(a)
Zgłoś naruszenie
Ekspert
Szacuny 495 Napisanych postów 3983 Wiek 42 lat Na forum 9 lat Przeczytanych tematów 51950
niesamowity człowiek z Ciebie. Szacun
Nowy temat Wyślij odpowiedź
Poprzedni temat

Dziennik Kuby vol. 2

Następny temat

jak to zrobić

WHEY premium