SFD.pl - Sportowe Forum Dyskusyjne

Wach i Gmitruk, czyli boks po polsku

temat działu:

Sztuki Walki

słowa kluczowe: , , , ,

Ilość wyświetleń tematu: 940

Nowy temat Wyślij odpowiedź
...
Napisał(a)
Zgłoś naruszenie
Początkujący
Szacuny 15 Napisanych postów 4568 Na forum 15 lat Przeczytanych tematów 34748
Niedawno ukazały się dwa wywiady.
Jeden, na ringpolska, jest to obszerny wywiad z Mariuszem Wachem.

"- Jeszcze w zeszłym roku trenował Pan w Nowej Hucie na hali Tomeksu, a Pańskim sekundantem była narzeczona. Minęło niewiele czasu, a Pan stoi w zupełnie innym miejscu.
- Nie myślałem, że moje losy tak się potoczą. Przekonałem się na własnej skórze, że życie może się zmienić, jak w kalejdoskopie. Jedna walka, jedna gala, rozmowa z pewną osobą... Nagle wszystko obraca się o 180 stopni. Tak samo było z moją karierą, niedawno przyhamowaną przez kontuzje oraz inne sprawy. W lipcu stoczyłem ważną walkę i nagle zaczęło się o mnie mówić głośno. Moje losy pokazują, że nie można nikogo skreślać na początku, ani nawet w połowie drogi.

- Niewiele zabrakło, a sam postawiłby Pan na sobie krzyżyk. W 2009 roku przyznał Pan, że bierze pod uwagę porzucenie boksu.
- Miałem rozterki... Wiele osób nie wie, jak wyglądała moja kariera i w jaki sposób toczyło się moje życie prywatne. Nieraz żyliśmy tylko z pensji mojej narzeczonej.

- Było biednie?
- No a jak? Zarabiała na rękę 1500 złotych i za tyle musieliśmy przez miesiąc żyć w Warszawie. Ja początkowo nie pracowałem, więc nie dostawałem pieniędzy. Pomysł z zaprzestaniem boksowania chodził mi po głowie, ale już parę dni później myślałem: "Kurcze, ale co ja będę robił?". Przecież nic innego nie potrafię. Pójdę na mechanika samochodowego, skoro nie znam się na samochodach? W grę wchodziła jedynie ochrona lokalu lub obijanie się na "bramkach" dyskotek. Na dłużej to jednak spore ryzyko, a małe pieniądze. Po kilku dniach "doła" szedłem na salę treningową i znów miałem ochotę walczyć.

- Jak długo trwał ten okres?
- Około półtora roku.

- Gdyby bieda mocno zaglądnęła w oczy, pewnie mógłby Pan liczyć na wsparcie rodziców. W końcu to ojciec zaprowadził Pana na salę treningową.
- Wyprowadziłem się do Warszawy i uniosłem się ambicją. Nigdy rodziców, ani nikogo ze swoich znajomych, nie prosiłem o pieniądze. Brałem niewielkie kredyty i pożyczki, żeby przykładowo zapłacić rachunki za mieszkanie.

- Pańskie rozgoryczenie musiało być podwójne. Mężczyzna potężnej postury, który nie jest pełnoprawną głową rodziny.
- Dobrze, że wtedy nie było jeszcze małego (syna Oliwiera - przyp. AG). Gdyby na świat przyszedł wcześniej, chyba rzeczywiście przestałbym boksować, by pójść do normalnej pracy. A tak Marta pracowała na etat, a ja dorabiałem na "bramkach" i zarywałem nocki. Tym sposobem jakoś dawaliśmy radę.

- Jakie kluby w Warszawie Pan ochraniał?
- Stałem przy lokalu z kebabem, który był otwarty całą dobę. Pracę zaczynałem o godzinie 23, a wracałem do domu o 7 rano. Pracowałem tam dwa razy w tygodniu. Częściej nie mogłem, bo równocześnie trenowałem boks.

- Na ochronie przydały się Panu umiejętności bokserskie?
- Pracowałem w piątki i soboty, gdy ludzie wracali z imprez, więc często trzeba było interweniować. Miałem wtedy rękę w gipsie i było mi trochę trudniej (śmiech). Jednak udało się przepracować cały okres bez uszczerbku na zdrowiu. Kolega, z którym stałem, akurat w czwartki był sam i w bójce oberwał butelką w głowę.

- Miał Pan dużo szczęścia.
- Gdyby mnie to spotkało, na parę miesięcy byłbym wyłączony z treningu.

- W tym czasie leczył Pan przewlekłą kontuzję lewej ręki.
- I żyłem w niepewności, bo nie miałem pomocy ze swojego klubu, czyli grupy Andrzeja Gmitruka. Sam musiałem wszystko załatwiać, między innymi rehabilitację, i kupować leki. Do tego kontrole lekarskie, a wiadomo, że w Warszawie wszystko jest droższe.

- Pańskie pożegnanie z Andrzejem Gmitrukiem odbyło się w mało przyjaznej atmosferze. Promotor utrzymywał, że umowa nadal obowiązuje, ale czas pokazał, że to Pan ma rację.
- Umowę podpisaliśmy sześć lat temu, ale on od razu wziął wszystkie trzy egzemplarze. Na początku było elegancko, bo płacił i organizował walki, ale pod koniec współpracy musiałem upominać się o kontrakt. Gmitruk mówił, że to mój ojciec wziął umowę. A przecież gdyby nawet przyszedł po nią papież, nie powinien dawać. Zresztą ojciec na pewno jej nie otrzymał.

- Zaczęliście od negocjacji?
- Gmitruk chciał się dogadywać, mówił o spotkaniach, więc ja odwiedzałem głównie miejsca, gdzie akurat organizował gale. Chciał ze mną podpisać kontrakt, ale gdy oczekiwałem konkretów, znów musiałem czekać. Pełno karteczek, świstków papieru, ale nic z tego nie wynikało. W końcu wziąłem adwokata, żeby wyjaśnić sprawę mojego kontraktu.

- Umowa rzeczywiście przestała obowiązywać?
- Tak, bo kontrakt podpisałem na trzy lata i później przedłużyłem go o kolejne dwa. Gdy rozmawialiśmy z Gmitrukiem, gubił się, czy zawarł ze mną kontrakt menedżerski, czy promotorski, a nawet twierdził, że nie ma umowy. Byłem tak wkurzony, że na początku chciałem iść do sądu, ale prawnik odwiódł mnie od tego. Tłumaczył, że sprawa będzie się ciągnąć.

- Pan też się obawiał?
- Najbardziej tego, że będzie mnie blokował, gdy będę chciał rozmawiać z inną grupą bokserską. Teraz nie mamy ze sobą żadnego kontaktu.

- Czuje Pan żal do Gmitruka?
- Nie zachowywał się fair. Po jednej walce nie wypłacił mi połowy pieniędzy i na spotkaniu zapytał mnie prosto w oczy, czy na tę walkę podpisywaliśmy jakiś kontrakt. Odpowiedziałem, że nie, więc Gmitruk skwitował "no to co chcesz?".

- To musiało Pana zaboleć.
- Najgorsze były okresy przedświąteczne. To mnie najbardziej bolało... (Wachowi załamał się głos - przyp. AG). W głowie mam szczególnie jedną galę przed Bożym Narodzeniem, gdy jechałem na nasze spotkanie pełen wiary, że dostanę pieniądze i zrobię prawdziwe święta. Wróciłem z niczym i do tej pory czekam. Nieraz aż łezka kręciła się w oku.

- To jedyne zaległości?
- Nadal niezapłacona jest także jedna operacja w Warszawie. Gmitruk zawiózł mnie do najdroższej kliniki, a później się wyparł, że nikt mi tam nie kazał iść, że to był to mój wymysł. Gmitruk, jako trener, jest w porządku, ale jako człowiek jest nieuczciwy.

- Pana obecny trener Juan de Leon przewyższa Gmitruka umiejętnościami?
- Nie będę opowiadał, że jest Bóg wie jakim trenerem, ale temu, co ze mną robi, oddaje serce. Przekazuje mi wszystko, czego się nauczył lub podpatrzył. Juan na każdym treningu jest bardzo czujmy i udziela mi wskazówek wsłuc***ąc się w podpowiedzi brata.

- To ciekawe.
- Tak, brat był lepszym bokserem. Carlos walczył nawet z wielokrotnym mistrzem świata Evanderem Holyfieldem (Carlos de Leon przegrał z Amerykaninem przez techniczny nokaut w ósmej rundzie, a walka odbyła się w 1988 r. - przyp. AG).

- W jakich okolicznościach trafił Pan ze sportowego niebytu pod skrzydła nowego promotora Mariusza Kołodzieja?
- Poznaliśmy się pięć lat temu, gdy walczyłem nieopodal Chicago, a Mariusz był chyba jednym ze sponsorów gali. Od tego czasu nie mieliśmy kontaktu, aż do zeszłego roku. Wtedy za ocean poleciał Mateusz Masternak (podopieczny Andrzeja Gmitruka - przyp. AG) i Mariusz poprosił go o numer telefonu do mnie. Niedługo zadzwonił i zaproponował mi walkę w Stanach Zjednoczonych. Zapewnił, że pokryje wszystkie koszty, więc wybrałem się przedyskutować sprawy na miejscu. Nie wymagał ode mnie, bym od razu złożył podpis pod kontraktem. Powiedział, żebym przyjął walkę, a później wrócił do domu i przemyślał tę decyzję.

- Co Pan na początku poczuł?
- Że widocznie we mnie bardzo wierzy. Mariusz jest biznesmenem, więc nie angażowałby się w interes, z którego nie miałby nadziei na zysk. Już teraz inwestuje masę pieniędzy w moją karierę i promocję, a w Polsce wszyscy spisali mnie na straty i żaden promotor nie chciał ponosić ryzyka.

- Jak Pan tłumaczy tę niechęć właścicieli rodzimych grup bokserskich?
- Od początku kariery amatorskiej słyszałem głosy, że ze mnie nic nie będzie. Mówiono, że jestem za stary, zbyt wysoki i za wolny, ale z walki na walkę robiłem postępy, zostając dwa razy mistrzem Polski w kategorii superciężkiej.

- Dziś ma Pan 32 lata, więc niemal w ostatnim momencie Kołodziej podał Panu pomocną dłoń.
- Gdybym miał charakter mojej narzeczonej Marty, pewnie już wcześniej byłoby dobrze. Ja mam jednak miękkie serce, dlatego nie potrafiłem wcześniej zmienić promotora. Wielu chłopaków boi się konfrontacji z nimi, bo właściciele grup posiadają duże pieniądze, dlatego są w stanie wydawać wiele na adwokatów i przeciągać sprawę nawet latami. A przecież zawodnik nie może sobie pozwolić na tak długie zawieszenie kariery.

- Z kolei teraz na próbę wystawiony jest Pana związek.
- Dlatego chcielibyśmy zamieszkać razem w Stanach Zjednoczonych. Niebawem mam dostać wizę pracowniczą, więc będzie łatwiej ściągnąć rodzinę. Z wizy turystycznej nie chcemy korzystać, bo istnieje ryzyko odmowy, a wtedy na nowo trzeba ustawić się w kolejce oczekujących.

- Walka toczy się o dużą stawkę, bo Pan, mimo wieku, nie ma na koncie wielu pojedynków na zawodowym ringu.
- Dlatego w najlepszej formie planuję być jeszcze około pięciu lat. Później można godzić się na pojedynki z "młodymi wilkami" za dobre pieniądze.

- W ostatniej walce Irlandczyk Kevin McBride nie zabrał Panu wiele zdrowia.
- Nastawiałem się na wojnę, a okazało się, że więcej kosztowała mnie otoczka wokół pojedynku. Mam na myśli dużą presję, bo zewsząd słyszałem, że muszę wygrać. Niektórzy dodawali, że muszę skończyć przed czasem, to wtedy pokażę siłę Tomkowi Adamkowi. Atmosferę tonował Mariusz Kołodziej, który zwracał uwagę, bym pokazał dobry boks, a nie koncentrował się na zakończeniu walki przed czasem.

- Bierze Pan pod uwagę wojnę na pięści z polskimi bokserami?
- Chcieliśmy walki w październiku z Albertem Sosnowskim. Nazwisko ma, niedawno walczył o mistrzostwo świata i jest byłym mistrzem Europy. Taki pojedynek marketingowo byłby dobry i, co ważne, wywindowałby mnie w rankingach federacji, ale Albert ma teraz innego rywala. Niebawem dostaniemy kilka nowych nazwisk i wybierzemy innego, najbardziej atrakcyjnego przeciwnika.

- Kilka tygodni temu był Pan szykowany na najbliższego rywala Władymira Kliczki, ale temat bardzo szybko upadł.
- Gdybym chciał tylko zarobić pieniądze, wzięlibyśmy tę walkę na listopad. Uznaliśmy jednak, że warto poczekać rok lub półtora, żebym nabrał doświadczenia i większych umiejętności. Wtedy wyjdę do walki i zmiażdżę Kliczkę w ringu. Na dziś krzywdy by mi nie zrobił, ale na punkty ciężko byłoby mi wygrać.

- Nigdy wcześniej nie był Pan tak pewny siebie.
- Bo widzę, że dwa ostatnie obozy przyniosły efekt. Zmiany nie dotyczą tylko mojego ciała, ale i psychiki.

- Co ma Pan na myśli?
- Wszystko zaczynało się od tego, że fizycznie nie byłem dobrze przygotowany. Niby ćwiczyłem na siłowni, ale czasem bez pojęcia i nawet po roku nie było widać żadnego efektu. Teraz mam fachowca i na każdym treningu robię wszystko, jak należy.

- Dzięki temu zniknęła blokada psychiczna?
- Tak, a przy tym nowi fachowcy w trakcie treningu wyzwalają we mnie agresję. Nieraz jestem bardzo zmęczony, a oni dalej gonią mnie do roboty. Z nerwów przeklinam, a oni są zadowoleni, bo wyzwalam z siebie dodatkowe pokłady energii.

- Wróćmy do braci Kliczków. Pan z młodszym z braci spotkał się przed laty w Hamburgu, gdy na treningach grupy Universum tarczował Pan z trenerem Fritzem Sdunkiem, obecnym szkoleniowcem Witalija.
- Byłem tam lubianym chłopakiem, bo nigdy nie dawałem ciała, a zawsze stawiałem opór. Sparowałem z wszystkimi zawodnikami, z wyjątkiem Ukraińców, ale mieliśmy okazję się poznać.

- Jeśli kiedyś uda się Panu "zmiażdżyć Kliczkę", usunie Pan w cień tego zawodnika.
- Między innymi zrobię to dzięki sparingom w Niemczech. Na własnej skórze przekonałem się, na co stać najlepszych w wadze ciężkiej. Teraz przed walką z Aleksandrem Powietkinem nie będę roztrząsał, że to mistrz olimpijski i świata, tylko wejdę do ringu i "wciągnę go nosem". "


Drugi, niejako odpowiedź, to wywiad z Andrzejem Gmitrukiem na boxingnews.pl:
"BoxigNews.pl: Wach twierdzi, że podczas współpracy z Panem musiał dorabiać, jako ochroniarz w jednym z warszawskich barów. Jak trener odniesie się do tych słów Mariusza Wacha i czy według Pana wiedzy tak faktycznie było?

Andrzej Gmitruk: Obecny sparingpartner Mateusza Masternaka po to, aby przyjechać na sparingi musiał prosić swojego pracodawcę o tygodniowy urlop. Czyli na zachodzie wszyscy studiują, pracują i jeżeli mają ochotę to boksują i nikt nie robi z tego problemu. Myślę, że w Polsce ta sytuacja powoli będzie ulegać demokratyzacji. Nie zawsze wszyscy będą oczekiwali, że tylko ktoś na nich będzie pracował. Rozszerzając trochę temat powiem, że historia lubi się powtarzać. Gdy przygotowywałem do walk Tomasza Adamka w Stanach Zjednoczonych moja żona w tym czasie miała telefony z pogróżkami. Wtedy, kiedy po raz pierwszy zorganizowałem galę w kopromocji z NG promotions otrzymaliśmy informację, że jest bomba na hali i próbowano nam przerwać imprezę przez próbę wkroczenia na halę policji i straży pożarnej. Udało nam się ten pożar ugasić. Teraz, gdy przygotowuję Masternaka do gali również ukazuje się negatywny artykuł dotyczący mojej osoby. Dziennikarz, który przeprowadził wywiad z Mariuszem Wachem, Pan Artur Gac jest częstym gościem na galach naszej konkurencji, a nigdy jeszcze nie pojawił się na gali organizowanej przez grupę O’Chikara Gmitruk Team. Nigdy nie rozmawiał ze mną na temat Mariusza Wacha, a przecież ‘rzetelny’ dziennikarz powinien zadzwonić do drugiej strony i zapytać także tę drugą stronę jak to jego zdaniem wygląda. Przeczytałem wszystkie pytania, jakie zostały zadane Mariuszowi Wachowi i trudno nie odnieść wrażenia, że w jakimś stopniu pytania te były.

Wracając do pytania, wiem, że są pięściarze, którzy dorabiają sobie stojąc na bramkach w dyskotece i tacy, którzy tego nie robią. Obecnie nikt z mojej grupy takich rzeczy robić nie musi. Gdy Wach zaczynał z nami współpracę firma współpromujaca jego osobę zapłaciła rekompensatę do PZB w wysokości 40 tysięcy złotych, a on sam otrzymał 36 tysięcy złotych za przejście na zawodostwo. Mariusz przez okres współpracy z nami miał płacone stypendium w wysokości 4 tysięcy złotych. Z tego, co pamiętam to większość grup ma zapis w kontrakcie, że nie płaci się zawodnikowi, gdy ten odniesie kontuzję, a tu przez wiele miesięcy nawet przez pewien okres, gdy Mariusz odniósł kontuzję otrzymywał od grupy pieniądze. Później Mariusz nabrał trochę kredytów i pojawiły się problemy.

W pewnym momencie dostaliśmy informację od komornika o długach, jakie ma Mariusz. Spodziewaliśmy się, że będziemy musieli płacić pieniądze komornikowi i dodatkowo wynagrodzenie Mariuszowi Wachowi za jakieś walki. Mariusz otrzymywał pieniądze także od sponsorów. Powiem jeszcze jedną rzecz. Mam świadków na to, że w momencie, gdy nie mieliśmy z nim kontraktu ja wypłacałem mu pieniądze z własnej kieszeni. Między innymi zapłaciłem mu 9 tysięcy złotych przy świadkach po gali w Koszalinie. Mariusz Wach zaciągnął także dość duży dług u jednego z moich kolegów. Osoba, od której pożyczył pieniądze była na tyle przezorna, że tej pożyczki dokonano notarialnie. Z tego, co wiem ta sytuacja nie jest nadal uregulowana, a te pieniądze nadal nie zostały zwrócone.

Wach twierdzi, że nowy kontrakt, jaki miał mu Pan przedstawić rzekomo wziął jego ojciec, a on sam tak naprawdę nigdy żadnego kontraktu nie zobaczył. Wach ma także pretensje, że rzekomo dał Pan ten kontrakt komuś z jego rodziny, a nie jemu. Jak się Pan do tego ustosunkuje?

Andrzej Gmitruk: Wach dostał propozycję nie ode mnie, tylko od O'Chicary, która zagwarantowała mu 120 tysięcy netto za roczny kontrakt oraz możliwość pozyskiwania przez niego dodatkowych sponsorów. On wziął ten kontrakt i oddał do prawników, ale więcej nigdy się już w tej sprawie z nikim nie kontaktował. Ja na pewno żadnej umowy podczas naszej rozmowy ze sobą nie miałem. W tamtym czasie byłem bardziej trenerem, a nie promotorem. To było 8 lat temu, więc trudno mi odtworzyć szczegóły tamtego spotkania. Ja na pewno żadnej umowy nie miałem i jej ze sobą nie zabrałem na spotkanie. Duży wpływ na to, co się wydarzyło mieli jego najbliżsi. Do tego ludzie ze środowiska tworzyli wokół niego określony klimat. Zresztą do dzisiaj środowisko bokserskie jest bardzo rozwarstwione. Ja na przykład ze swoim konkurentem nie podajemy sobie ręki i sądzę, że ten stan jeszcze dosyć długo potrwa. To nie jest sielanka towarzyska. To jest walka o wpływy, o stacje telewizyjne. Dwie stacje na poważnie zajmują się boksem zawodowym w Polsce to jest Canal Plus i Polsat. Tu na tym tle powstają różnego rodzaju sytuacje.

Czy trener Gmitruk brał od zawodnika, jakim był Mariusz Wach jakiekolwiek pieniądze za przygotowanie do pojedynków?

Andrzej Gmitruk: Przez te lata, kiedy nie dotknęła go kontuzja, co było przykrym wydarzeniem, bo on powinien boksować znacznie wcześniej z dużo lepszymi pięściarzami niż boksował. Wtedy jednak nie mieliśmy wyboru. On przy każdym uderzeniu lewą ręką odczuwał ból i jego stan psychiczny nie był najlepszy. Nam chodziło o to, aby podtrzymać jego aktywność, a w między czasie spróbować coś zrobić z tą ręką. Przez cały okres pracy z Mariuszem Wachem nie wziąłem złotówki za trening. Organizowałem mu zgrupowania, organizowałem mu sparingpartnerów. Spędziłem naprawdę wiele czasu tarczując z nim w ringu, będąc w nienajlepszej kondycji zdrowotnej w tamtym okresie. Do dzisiaj nie otrzymałem nawet jednej złotówki od niego. Mimo tego, że o ile pamiętam to kontrakt z Wachem zakładał, że przy walkach międzynarodowych odprowadzi na moje konto jakieś pieniądze. Zresztą powiem więcej, nikt od Mariusza nigdy takich pieniędzy nie żądał. Wszyscy traktowali jego osobę, jako inwestycję i liczyli, że kiedy on zdobędzie laury, a mam nadzieję, że tak się kiedyś stanie to sam z dobrego serca parę groszy rzuci. Przypomnę, że podobna sytuacja miała miejsce w przypadku Tomka Adamka. Do momentu, kiedy Tomek Adamek nie zdobył tytułu w walce z Paulem Briggsem nasze relacje były na podobnych zasadach. Nigdy nie brałem żadnych pieniędzy. Pierwsze pieniądze otrzymałem po wygraniu przez Tomka walki z Briggsem. W tamtym czasie pieniądze były dla mnie mniej ważne. Liczył się prestiż i chęć zrobienie czegoś, przynajmniej dla mnie. Ja nie musiałem z głodu przymierać, natomiast na boksie się nie dorobiłem. Jeżdżę samochodem kupionym na raty, wydaję więcej na sprzęt sportowy niż na moje wczasy, na których nie byłem przez ostatnie 5 lat i narzekam. Ja jestem takim człowiekiem, że spełniam się na sali treningowej i robię coś, co lubię. Podczas naszego pobytu w USA, kiedy boksował tam Piotrek Wilczewski i Mariusz Wach zorganizowałem przez kolegów 34 tysiące dolarów do pokrycia kosztów hotelu, sparingpartnerów, gdzie za jeden sparing trzeba było zapłacić 150 dolarów. Chłopcy dostali w czekach po 2 tysiące dolarów za walki. Ja dzięki mojemu koledze załatwiłem realizację tych czeków. Pierwszy raz spotkaliśmy się z sytuacją, gdzie chłopcy otrzymali czek za walki. Dolar był wtedy po 2 zł. To znacznie wtedy odbiegało od tego, co zarabiali w Polsce. Te pieniądze zostały spożytkowane na przeciwników, na sparingpartnerów. Te koszty rosły, bo oni siedzieli w USA dosyć długo. Także trzeba było organizować pieniądze na pobyt tam.

Mariusz mówi, że zaprowadził go Pan do najdroższej kliniki w Warszawie, gdzie przeszedł zabieg. Jednak ma do Pana pretensje o to, że nie zapłacił Pan za zabiegi, jakie wtedy przeszedł. Dlaczego tak było?

Andrzej Gmitruk: Ja go zaprowadziłem do tej kliniki, bo chciałem mu pomóc. Dr. Roberta Śmigielskiego dobrze znam i wiem, że to jeden z najlepszych specjalistów. Ponieważ dwie dotychczasowe operacje nie były udane. My oczywiście chcieliśmy mu pomóc, ale cały czas równolegle trwały dyskusje, że Mariusz Wach coś z nami podpisze. To jest inteligentny chłopak, który pod wpływem kilku osób nie podpisał z nami nic. Trudno sobie wyobrazić, żebyśmy płacili za operację i leczenie zawodnika, który nie ma z nami żadnego kontraktu.

Jak to właściwie było z kontuzją Wacha, bo podobno nie nabawił się jej podczas walki w ringu?

Andrzej Gmitruk: Ja nie wiem, gdzie on złapał tę kontuzję. Podobno to była jakaś stara sprawa jeszcze z czasów amatorskich, ale przecież wcześniej normalnie trenował.

Mariusz twierdzi, że za jeden z pojedynków nie chciał Pan wypłacić mu wynagrodzenia…..

Andrzej Gmitruk: To jest nieprawda. Biorąc pod uwagę sytuację, że ja żadnych pieniędzy od niego nie otrzymałem to mógłbym sobie jakąś część pieniędzy odebrać za treningi i przygotowania. Ustalenia były bardzo proste. Płatności często zależały od sponsorów i ich pomocy. Natomiast moi partnerzy również reagowali i powiedzieli, że nie mogą płacić pieniędzy i prosić ludzi o pomoc. Dzisiaj to wygląda inaczej, bo na każdą walkę podpisuje się kontrakt, wtedy były trochę inne czasy. W tamtym czasie było to na czasie pospolitego ruszenia. Nie mając żadnych dokumentów z nim trudno oczekiwać, żeby ktoś mu płacił. Mieliśmy już sygnały wtedy, że Wach rozmawia z innymi na temat swojego kontraktu.

Mariusz twierdzi, że bał się iść do innych grup, bo bał się, że będzie Pan blokował jego dalszą karierę. Jak Pan to skomentuje?

Andrzej Gmitruk: Proszę zadzwonić do Pana Grajewskiego, ponieważ już po trzeciej operacji, kiedy ręka Wacha zaczęła normalnie funkcjonować była walka z Hammerem. Ja poprosiłem Andrzeja Grajewskiego, żeby pomógł ten pojedynek zrealizować. Natomiast Wach spotkał się z przedstawicielami naszej konkurencji i na spotkaniu, na którym padło stwierdzenie, że Gmitruk był jedyną osobą, która ten pojedynek przyblokowała. To był sygnał dla mnie, że trzeba mój wizerunek z konkurencyjnego portalu wycofać i ja to zrobiłem. Wycofałem się ze związków emocjonalnych w boksie zawodowym z innymi grupami, ponieważ nie chcę pracować w toksycznym środowisku.

Żałuje Pan tego, że Wacha nie ma pod skrzydłami Andrzeja Gmitruka, tylko znajduje się w teamie Mariusza Kołodzieja?

Andrzej Gmitruk: Ja mam swoje osobiste zdanie na temat tego, co dzieje się z polskimi bokserami w USA. Nie będę go wypowiadał. Ja miałem różne propozycje opuszczenia moich partnerów i podpisania lukratywnych kontraktów dotyczących np. Mateusza Masternaka. Ponieważ ja pracuję z ludźmi to dla mnie lojalność jest bardzo ważna. W Polsce jest takie powiedzenie, że „lepiej z mądrym stracić, jak z głupim zarobić." Ja wyznaję zasadę, że jeżeli ktoś mnie pomógł, a tak było z O’Chikarą, która w bardzo trudnym okresie mi pomogła. Dzięki ludziom z O’Chicary dziś mamy mocną grupę. Ludzie się do nas garną. Ja już dziś mam informacje, że bokserzy, którzy się na olimpiadę zakwalifikują chcą z nami pracować. To bardzo cieszy z jednej strony. Z drugiej ubolewam, bo to oznacza, że kończy się ich pasja i jakiś etap w życiu i zaczyna się walka o pieniądze. Każdy sportowiec ma jakieś ambicje i plany. My byśmy przygarnęli wszystkich. To jest grupa bardzo młodych bokserów, ale ja mam teraz 12 ludzi na sali i mam nadmiar pracy. Mnie się czasami zarzuca, że za bardzo skupiam się na procesie treningowym, a nie na promotorce. W naszym kraju niektórzy ludzie mają zdolność do braku szacunku dla wiedzy. Ja tą wiedzę mam, więc tego nie da mi się odebrać, to stara się mi odebrać godność. To jest dosyć symptomatyczne. Nie można mi zarzucić nieuczciwości. Na pewno wierzę czasem w rzeczy, w które nie powinienem wierzyć. Dziś jestem mądrzejszy i mam mocnych partnerów i grupę. To jest dosyć pozytywne. W tamtym okresie współpracy z Mariuszem Wachem popełnialiśmy wiele błędów. Dzisiaj już tego typu ustaleń nie podejmujemy. Wszystko jest konkretnie ustalone i zawodnik za pewne rzeczy musi odpowiadać sam i nikt się temu nie dziwi. Ani zawodnicy, ani trenerzy.

Wierzy trener w to, że Wach może walczyć z Kliczką, Povetkinem i czy według Pana oceny są to zawodnicy w jego zasięgu?

Andrzej Gmitruk: Na jedną rzecz chciałbym zwrócić uwagę. Strona amerykańska korzysta z ludzi już ukształtowanych, natomiast sami nie wychowują pięściarzy. Tworzą nowy klimat mówiąc, że tylko w Ameryce oni osiągną sukces. Jak dotychczas w USA sukces osiągnął tylko Andrzej Gołota i Tomasz Adamek. Oni osiągnęli sukces dzięki ludziom, którzy na nich pracowali, a także dzięki charyzmie i wielkiemu talentowi. Czy inni osiągną? Nie wiem. Mam nadzieję, że w Polsce będziemy mieli takie warunki, że nikt nie będzie musiał emigrować. Moim marzeniem jest żeby następny wielki talent taki, jakim jest Masternak nie musiał emigrować do USA, aby tam robić karierę. Ja uważam, że można współpracować, ale nie poświęcać życia dla tego typu sytuacji.

Czego trener życzy Mariuszowi Wachowi?

Andrzej Gmitruk: Ja życzę mu, aby osiągnął jak największy sukces w tym sporcie. Jeżeli będzie chciał mogę mu pomóc w przygotowaniach do walk, a zarobione na nim pieniądze jestem gotowy przekazać na dom dziecka."

Witalij Kliczko na prezydenta Ukrainy !!!

Ekspert SFD
Pochwały Postów 686 Wiek 32 Na forum 11 Płeć Mężczyzna Przeczytanych tematów 13120

PRZYSPIESZ SPALANIE TŁUSZCZU!

Nowa ulepszona formuła, zawierająca szereg specjalnie dobranych ekstraktów roślinnych, magnez oraz chrom oraz opatentowany związek CAPSIMAX®.

Sprawdź
Nowy temat Wyślij odpowiedź
Poprzedni temat

Sasza Povetkin vs Chagaev oraz Liachowicz vs Helenius

Następny temat

k1

WHEY premium